29 października 2009

Cloudy now ?

Już wiem skąd ten dzisiejszy sen z panem dyrektorem kręcącym z dezaprobata głową.  To kręcenie na pewno miało być odpowiedzią na moje dzisiejsze małe słowne zakałapućkanie się.
Mimo tego, dobrze było- przynajmniej tak mi się wydaje. A nawet jeśli nie, to i tak miło było wysłuchać wszystkich tych komplementów- głód mojej próżności został zaspokojony;]
Wczoraj tak chwaliliśmy lubelskie mpk, a dzisiaj czekałam na przystanku w Lublinie 20 minut, bo dwie osiemnastki  po prostu sobie nie przyjechały. O ironio losu, akurat wtedy, gdy tak bardzo mi się spieszyło... Na szczęście Blackfield w słuchawkach podziałał nadzwyczaj uspokajająco. Polubiłam ten zespół ;]
Efektem dzisiejszej wyprawy są: spuchnięte prawe ramie i ospałość spowodowana zwiększoną dawką leków. Zaczynam podejrzewać również, że powodują one nieuzasadnioną wesołość. Ciekawie.
A jutro wieczorem albo w sobotę rano wieś. Nie chce mi się, cholera naprawdę mi się nie chce. Wołałabym spędzić ten weekend w bardziej przyjemny sposób. I jeszcze tym to święto. Nie przepadam za nim. Irytują mnie te zawody ‘kto kupi większy wieniec/więcej zniczy’ i ‘która rodzina dłużej będzie modlić się przy grobach’. Pamiętać o zmarłych trzeba zawsze, a nie raptem robić to na pokaz raz w roku.
Poza tym dla mnie jest jeszcze za wcześnie. Wspomnienia dalej są bolesne.
Ale, przeżyję, wrócę i napiszę we wtorek tę cholerną próbną maturę z matmy. Oby tylko na 31% !
"Jest super, jest super, więc o co Ci chodzi?"

28 października 2009

Wyjątkowa środa. ;]

Uwielbiam spacery. Uwielbiam takie spacery. 
Wtedy nie przeszkadza ani wiatr, ani zimno, ani też fakt, że tak naprawdę w Chełmie nie ma zbyt wielu ładnych miejsc.Ale nic to. I tak było przemiło. ;] jestem nawet skłonna stwierdzić, że środy nie są tak całkiem do dupy...
 Łaaa, a jutro konferencja i zakończenie projektu i będzie hmm... fajnie. Agata ma jednak rację- prowadzenie takiej konferencji jest na swój sposób ekscytujące. Na całe szczęście nie musze się stroić na totalnie galowo, uff.
 Oglądam sobie tak te zdjęcia z osiemnastki i zastanawiam się, czemu u licha na większości wyglądam jak totalny przypał? Cholera, jestem niefotogeniczna... Ale, jakoś to przeżyję.
 Póki co, wieczór z Housem ciąg dalszy ;]









 

 ^^

27 października 2009

Łokulary.

„Dzień, który zaczął się marnie, marnie skończy się...”
Tak śpiewa Happysad (chciałam zauważyć przy okazji, że to naprawdę niezły zespół i wcale nie taki wesoły :P).
A gówno prawda. Otóż dzisiejszy poranek miał idealne wręcz zadatki na dzień jak kilkadziesiąt poprzednich, czyli po prostu zły, a tu niespodziewajka. Miło, prawie, że bez irytacji (jeśli nie liczyć scysji z wychą)i przyjemnie. W końcu, bo wczorajsza Kostkowa obserwacja trochę mnie hmm kopnęła:
„9 pesymistycznych notek na blogu w jeden miesiąc. Jedna po ok, 200 słów. Co daje nam, uwaga, tysiąc osiemset słów o tym, jak Ci źle, na samym blogu!”
Cóż, jestem Mistrzynią  Narzekania. Albo przesady.
Ale, ale wracając do dzisiejszego nader przyjemnego dnia-
Pół godziny przymierzania u jednego optyka, 40 minut u drugiego, a wszystko po to by wejść do trzeciego i już od progu stwierdzić, że „o, te są absolutnie idealne !”. Po czym przez kolejne pół godziny zastanawiać się czy ja na pewno dobrze w nich wyglądam, pytając matkę, znajomego optyka i trzech klientów.
Jestem tragiczna w podejmowaniu decyzji. Ale na szczęście mam to już za sobą, pozostaje tylko czekać czwartku i nowych oprawek ;]

Jutro zresztą też szykuje się miły dzionek. Przeogromnie miły. I to nie żadna ironia.


26 października 2009

Ból (istnienia).

Jedno słowo, jedno pieprzone słowo składające się z jedenastu liter, dziewięciu głosek i trzech sylab. Tyle, moim zdaniem, mi się należy i tyle wystarczyłoby, bym poczuła się lepiej. Ale cóż, ludzie na ogół mają problemy z przepraszaniem, zresztą ja tez, żeby nie było, że tylko innych się czepiam.

A w ogóle, zauważyłam, że mam niską odporność na ból. Nie chodzi mi tu o zranienie np. kolana, w takich wypadkach dość szybko biorę się w garść. Ale kiedy od ponad godziny głowa pęka mi na pół, albo brzuch nieustannie przypomina o swoim istnieniu, ewentualnie kolana boleśnie przepowiadają nadchodzący deszcz, zaczynam tracić panowanie nad sobą. W jednej sekundzie diametralnie zmienia się oj nastrój- ból przejmuje władzę. Byle drobiazg potrafi wprowadzić mnie stan dogłębnej frustracji. Bo jest czerwone światło, autobus ma zaparowane szyby, szafa w pokoju jest idiotycznie umiejscowiona, a szczur pije wodę z poidełka zdecydowanie zbyt głośno. Finałem takiej frustracji jest najczęściej płacz i przeogromna chęć zniszczenia wszystkiego i wszystkich, którzy w tym momencie nie cierpią z bólu.

Na szczęście mam kochaną mamę, która widząc co się dzieje,  bez słowa pójdzie do apteki po nurofen forte i tym samym uchroni mnie przed szaleństwem, a świat przed niechybną zagładą.

25 października 2009

Bal pszebierańcuf.

Przychodzę wcześniej, żeby pomóc. Zastaję ją w łazience. Ubieramy, malujemy i do kanapek. 2 tacki zrobione w mig, pomaga nam Ania. Kroję szczypiorek na desce- nie robiłam tego od wieków. Gosia przynosi balony. Najpierw próbujemy zrobić z nich pieska, miecz, nakrycie głowy, cokolwiek. Koniec końców biegamy po salonie i lejemy się tymi balonami jak pięciolatki. Zdjęcia- mnóstwo głupich zdjęć.

Przychodzą goście. Niefrasobliwy Rzeźnik Łukasz, wykładowca Uniwersytetu Yale sprzed 20 lat, dwóch punków z genialnymi zielonymi fryzurami, Indianka, Czerwony Kapturek, słitaśny hot plasticzek, Czarodziejka z Księżyca. Ja ponoć wyglądam jak Yoko Ono, wg innych jak Baba Jaga, a tam, nie znają się- jestem rasową hippiską.

Siedzę wśród tych dziwnie wyglądających osób, a to na podłodze, a to w Loży Abstynentów, którą to bezkarnie gwałcę swoja obecnością, z kieliszkiem w łapach. Tańczyć ? Niee, ja nie chcę tańczyć. Więc siedzimy, rozmawiamy, śmiejemy się i wyzywamy wzajemnie potocznym określeniem męskich genitaliów przy każdej możliwej okazji.

Oczywiście raz na jakiś czas poświęcamy uwagę naszemu kochanemu, staremu Benkowi, w końcu to jej impreza.

Później film- „Strangers”- ogólnie nudny i nie bardzo straszny, raczej śmieszny, kiedy podłoży się własny dubbing, ale oczywiście boję się i piszczę nawet w głupich momentach, jak to ja. Po filmie znowu rozmowy, gnieździmy się na podłodze. Utrzymuję, że wcale nie chce mi się spać, że normalnie potrafię bez problemu siedzieć do 3 nad ranem, po czym sama nie wiem kiedy zasypiam.

Budzę się, ogarniam, po czym wypowiadam dwa zdania absolutnie nie naładowane złymi emocjami, raczej ironią, które zostają źle odebrane i wywołują burzę.

I już przestaje być tak miło.

Ale biorąc pod uwagę całokształt, muszę przyznać, że bawiłam się świetnie. Jeszcze raz dziękuję Agatko i mimo wszystko przepraszam.


A wracając do domu usłyszałam w radiu 2 przepiękne piosenki. Niestety nie poznałam ich tytułów- nie wiem nawet jakie to było radio. Cóż, na dzisiejszy Dzień Zamuła pozostaje mi tylko to:

Jose Gonzalez- Heartbeats  

Śliczne. 

22 października 2009

Nocne bzdury.

Doprawdy cudownie jest na dwie godziny zasnąć nad zeszytem z biologii. Szczególnie, kiedy powinno się intensywnie uczyć o układzie moczowym, a jeszcze bardziej z wosu, który to przecież  bardzo mi się przyda na moim przyszłym kierunku studiów.
Och, naprawdę nienawidzę śród. Rząd mógłby wprowadzić ustawę likwidującą ten dzień tygodnia.
Mimo tego stwierdzam, że herbatka mentalna zadziałała- pomysł godny opatentowania.

A w ciągu tej krzepiącej, dwugodzinnej drzemki, śniło mi się , że jestem w ciąży (chyba za dużo nasłuchałam się ostatnio o tym temacie). Hmm wg słów sennika (w który to nie wierzę, no ale...)

kobieta śniąca, że jest ciężarna-> oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia;

Miło. Jak na razie najważniejszym moim życzeniem jest porządne wyspanie się- najlepiej takie czternastogodzinne. Niestety biorąc pod uwagę weekendowy bal przebierańców będzie ciężko. Jak to ktoś kiedyś powtarzał „wyśpię się w trumnie”. Co do innych życzeń, byłoby zbyt pięknie gdyby się spełniły. Nie, to nierealne.

Ledwo widzę na oczy.
Dobranoc.

19 października 2009

Krwistoczerwono.

Jest spokojnie i ciepło -tylko niestety nie w ręce, ale do tego chyba zdążyłam się już przyzwyczaić. Słyszę brzydki, męski głos z idiotycznym akcentem, który mówi cos o zmianach w systemie edukacji. Coraz bardziej kładę się na ławce, ale słucham, słucham cały czas. Powieki robią się cięższe i cięższe, głos się oddala, jest tak ciepło i miło, mhmm...
Cholera- prawie zasnęłabym na angielskim.
Cóż, 11 godzin snu w ciągu całego weekendu daje się poważnie we znaki ( 11 ?! Przecież ja dłużej spałam w ciągu jednej wakacyjnej doby !). Nie pomogła ani poranna kawa, ani mountain dew, ani kawa popołudniowa i podejrzewam, że ta wieczorna też nic nie da. Dzisiaj idę wcześniej spać- kolejny taki Dzień Zamuła mnie zabije.

Wracając do domu nagle poczułam chęć na krwistą czerwień. Weszłam do sklepu, podeszłam do stoiska- jest! Wzięłam, zapłaciłam, wyszłam, pomalowałam- no, od razu lepiej.
Sęk w tym, że krwista zawsze pojawia się w moim życiu zwiastując nadchodzące zmiany.
Hmm...

16 października 2009

Zły dzień c.d.

Dzień wzajemnego wkurwiania- sympatycznie. A mogłam spokojnie pospać sobie do powiedzmy jedenastej, zamiast zrywać się o 6.50 i w dzikim wręcz pośpiechu zbierać się na autobus, a później spędzić w szkole bezsensowne cztery godziny.
Nigdy więcej. Nadgorliwość gorsza od faszyzmu.

5 stopni ? Ja tam czuje się, jakby było co najmniej –10. Wracając do domu myślałam, że totalnie zamarznę, a wcale nie noszę cienkiej kurteczki i jak przykładna dziewczynka zakładam czapkę i szalik, o rękawiczkach nie wspominając. Brrr.....
Cóż jedynym wyjściem jest zakopanie się w łóżku z jakąś dobrą książką. "Sto lat samotności"- tak, to jest to !
Ale zaraz- przecież na poniedziałek muszę przeczytać "Jądro ciemności" - nosz ku... nie chce mi się, tak strasznie mi się nie chce.
Wiem, najlepiej będzie jak znowu obejrzę House'a. On jest dobry na wszystko.
Poza tym, muszę szybko nadrabiać zaległości.. ;]

15 października 2009

Zły dzień.

Godzinna drzemka, trzy odcinki House’a i pół tabliczki czekolady kokosowej, przywróciły mi jako taką równowagę psychiczną.
Bo kurczę, moje życie, moje decyzje, moje konsekwencje.
I powinnam wykrzyczeć, to, co tak naprawdę myślę, a nie dusić to w sobie, usilnie próbując się nie rozpłakać.
Chyba po raz pierwszy od około pół roku poczułam się tak naprawdę, naprawdę urażona.

 Muzyka przywołuje wspomnienia. Konkretne sytuacje sprzed miesięcy lub nawet lat. Podobnie jak zapachy. Jeden dźwięk, jeden zapach i koniec- wszystko wraca. Nie cierpię tego, ale nie mogę ?, nie potrafię?, nie chcę? z tym walczyć.
„Najlepszym lekiem na te niechciane myśli jest unikanie sytuacji, które je wywołują.”
Czyli, że co ? Mam całkowicie przestać słuchać muzyki i oddychać tylko buzią ? Bez sensu.

 Potrzebuję odreagowania. Natychmiast.

14 października 2009

Niespodziewajka.

Zabrali mi jesień. Czuję się jak mała dziewczynka, której starszy brat odebrał prezent, jeszcze zanim zdążyła się nim nacieszyć.
Żeby w zamian tej jesieni była przynajmniej zima z prawdziwego zdarzenia- ale gdzie tam. Parszywa chlapa. Ble.  Prze tę pogodę mam wrażenie jakbym gubiła się w hmm czasoprzestrzeni. No bo to październik, czy grudzień ? A może już luty ?
Nienawidzę. Poza tym już ani słowa o pogodzie, bo powoli ten temat mi brzydnie.

Miał być angielski, miała być chemia, a koniec końców wyszło psychodeliczne popołudnie przy ‘Wojnie polsko- ruskiej’(świetny film, swoją drogą), durnych rozmowach i szczepionce. Jestem pieprzonym obibokiem, ale dobrze mi z tym.
A Dzień Edukacji Narodowej powinien być znacznie częściej.

13 października 2009

Nadgryzione zębem szczura.

Zdaje się, że parę dni temu pisałam, że uwielbiam mojego szczura. No, dziś uwielbiać przestałam. Ten mały sukinsyn  zżarł mi bluzkę. Bluzkę- jedną z moich ulubionych ! Bluzkę która leżała sobie tuż obok jego klatki. No do cholery, od kiedy szczury wpieprzają bawełnę ?!
Od dzisiaj przestaję trzymać klatkę z tym dziadem w moim pokoju.
I chyba czas na małe porządki. Po pokoju wala mi się już sterta ubrań, która z każdym dniem rośnie- niedługo zmieni się w jakąś formę życia, albo co. Ale kurczę, przecież ja nienawidzę sprzątać.

Jejku, jak dobrze, że jutro prawie wolny dzień.




 

12 października 2009

Lublin.

 ***
-         Moim zdaniem wszystko jest w porządku.
-         O, to świetnie. Ale zaraz... skoro nic mi nie jest to dlaczego wciąż bolą mnie stawy ?
-         Nie wiem, nie jestem jasnowidzem. Wiem natomiast, że jesteś zupełnie zdrowa.
-         Aha...

***
-         Dawno się nie widzieliśmy. Jak wzrok ?
-         Świetnie, nie widzę żadnego pogorszenia.
-         Zaraz sprawdzimy. Przeczytaj druga linijkę od dołu.
-         A... F ? Nie, to P... Nie, nie wiem- nie widzę.
-         A teraz ? Z tym szkiełkiem ?
-         A, P, S, D, B.
-         Bardzo dobrze. A tak poza tym będziesz miała nowe okulary.
-         Ale ja widzę idealnie !
-         Ale lewe oko się pogorszyło. O pół dioptrii.

Życie jest pełne paradoksów.

W ogóle, to uwielbiam Lublin. To miasto żyje. To miasto ma styl, duszę, urok. To miasto jest piękne.
Lubię lubelskie sklepy, a w szczególności małe ciucholandy. Lubię lubelskie parki, zwłaszcza Saski. Lubię lubelskich przechodniów, bo oni nie patrzą się z głupawym uśmiechem na moją chustkę. Ja nawet lubelskie autobusy lubię, bo nie spóźniają się jak pieprzone cla i mają miłych panów kierowców, którzy zawsze czekają, gdy widzą jak biegnę.
Jedyne czego nie lubię, to lubelskie czekanie. Na zielone światło, w korkach, u lekarza. Ale w sumie to nie kwestia miasta. Tak samo denerwuje mnie czekanie i lubelskie i zamojskie i chełmskie. Po prostu jestem niecierpliwa.

Tylko skoro to miasto jest dla mnie tak urzekające, dlaczego ciągle się waham ?

______________________________
Najlepszego Kochana.

11 października 2009

"Ź"

Kartkując podręcznik do języka polskiego natknęłam się na wiersz.  Na ogół nie zwracam na wiersze uwagi, nie przepadam za poezją. Ten jest w porządku, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że mi się podoba. Poza tym miałam ochotę napisać notkę, a cała swoją wenę wyczerpałam przy prasówce, rozprawce z anglika i opinii o projekcie. Tak więc :

 Hillar Małgorzata

"My z drugiej połowy XX wieku"

My z drugiej połowy XX wieku
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów

Kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi

Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami

Silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami

Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości


A październik jest uroczy. Z całym swoim deszczem, błotem, wiatrem i puszeniem się włosów.
To wszystko dzięki ‘ź’ w nazwie- jestem tego pewna.

10 października 2009

Sztokholm ?

Byłam dziś w Rossmanie. Po szampon. Stojąc i zastanawiając się nad wyborem tego odpowiedniego, byłam świadkiem takiej oto scenki.

(Mężczyzna i kobieta. Ona kuca przy regale z szamponami i co chwila bierze do ręki kolejną butelkę. On stoi nad nią z cierpiętniczym wyrazem twarzy.)
On: Juuuuż ?
Ona: Oj, no jeszcze chwila...
On: Kurwa mać, ja pierdolę ile można do chuja jeden szampon wybierać ? Całkiem cię już popierdoliło ?! Zachowujesz się jak idiotka, mam kurwa dość !!!

Mówił to na tyle głośno, że usłyszeli go wszyscy ludzie stojący w kolejce do kasy. Kobieta zrobiła się czerwona jak burak, wzięła pierwszą lepszą butelkę i szybko zmyła się do kasy.

W sumie to nawet bardzo mnie to nie obeszło. Byłam już świadkiem paru zachowań takiego typu, np. w lubelskim autobusie. Zastanawia mnie tylko jedno- dlaczego ta kobieta tak potulnie skuliła się w sobie i nic mu nie odpowiedziała. Przecież potraktował ją jak szmatę w obecności wielu obcych ludzi. Powinna zwrócić mu uwagę, niekoniecznie z wulgaryzmami, ale koniecznie stanowczo. Dla obrony własnej godności.

Naprawdę zadziwiają mnie kobiety, które są ze swoimi mężami, narzeczonymi, chłopakami, godząc się na złe traktowanie.  Czyżby syndrom sztokholmski stawał się aż tak popularny ?
Wiem, że miłość i te sprawy, ale do cholery, jak można kochać tyrana ? Czy w takim przypadku w ogóle może istnieć miłość ?
Nie wiem.
Nie rozumiem.

9 października 2009

Brunet.

Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom moich czytelników(jej, zabrzmiało to, jakby tych czytelników było nie wiadomo jak wielu), dzisiejsza notka będzie w trochę innej konwencji.

Nie będzie żadnego żalenia się.

Nie będzie żadnych euforii i ekscytacji.

Nie będzie o tym jak się wkurzyłam, ani jaka to ja jestem zmęczona.

W ogóle notka ta nie będzie o mnie co by nikogo nudzić, nie prowokować do krytyki, ani nic z tych rzeczy.

Otóż dzisiejsza notka będzie o moim szczurze.

Mój szczur nazywa się Brunet. Imię to wzięło się z czasu kiedy byłam głupia hot piętnastką i powtarzałam, że fajnie byłoby mieć swojego własnego, prywatnego, ładnego bruneta, więc kiedy owego nie było w pobliżu, a dostałam szczura postanowiłam go tak właśnie nazwać.

Mój szczur jest... o i tu zaczyna się problem. Bo co osoba, to inne zdanie. Może najpierw zacznę od rzeczy pewnych. Brunet jest duży, wręcz piździarny. To skutek obfitego karmienia mojej mamy, która nie może zrozumieć, że szczur to nie jest worek bez dna i nie może się przejadać. Oprócz tego, wygląda jak każdy normalny szczur- oczy, nos, uszy, zęby, łapki, ogon, sierść (oczywiście brązowo-czarna). Ponadto, zwierze to jest absolutnie stuknięte. Podejrzewam, że może być to skutek uboczny dużej dawki alkoholu, którą kiedyś został napojony przez moich inteligentnych znajomych (ponoć szczury same wytwarzają sobie witaminę C i nie mogą się upić, ale w sumie kto wie). Stukniecie to objawia się nadpobudliwością- ciągłym ‘lataniem’ po klatce i gryzieniem jej prętów, a także spieprzaniem z niej raz na jakiś czas. Oczywiście czasem zachowuje się też jak zwykły szczur- np. kiedy śpi i je(choć co do tego jedzenie nie byłabym taka pewna). Ach i oczywiście jest inteligentny. Nie bardzo tylko wiem, w czym ta inteligencja się przejawia, ale nieważne- we wszystkich książkach o szczurach piszą, że to zwierzęta inteligentne, więc coś w tym musi być.

Teraz opinie ludzi.

Mama uważa, że jest śliczny, ale na ręce go nie weźmie, bo brzydzi się ogona (wierutna bzdura- ogonek jest aksamitny w dotyku). Esterka bardzo lubi Bruneta, tylko nie rozumiem dlaczego zawsze dziwi się, kiedy na pytanie czy on jeszcze żyje odpowiadam twierdząco. Moja ciotka uważa szczurka za zwierze obleśne, obrzydliwe i podejrzewa u mnie początki szaleństwa, gdyż twierdzi, że normalna dziewczyna nie chciałaby trzymać „czegoś takiego” w domu. Ja oczywiście mojego Bruneta uwielbiam i myślę, że jest najpiękniejszym, najukochańszym i wszystkie inne naj- szczurem na całym świecie.
Gdybym tylko jeszcze nie musiała sprzątać po nim klatki...




8 października 2009

Komu w drogę, temu ksero.

Na dzisiejszym polskim moja wena poszła w dość hmm nieodpowiednim jak na szkolne mury kierunku.
Polecenie : Dokończ erotyk zaczynający się od słów „Przypomnij sobie cośmy widzieli jedyna, w ten tak piękny poranek.”

Przypomnij sobie cośmy widzieli jedyna,
w ten tak piękny poranek,
gdyś prawie w negliżu wyszła na ganek.
Spojrzałaś na mnie, ja odleciałem,
w obliczu czystego piękna stałem.
Zaczęłaś krzyczeć na tyle głośno,
Że sąsiad z impetem otworzył okno.
I nagle krzyknął : Wy bezwstydnicy,
Wyjmijże głowę spod jej spódnicy !

Czasem mam wrażenie, że w szkole tracę rozum.

Idę z Beti do ksero. Nowo otwarty punkt, akurat prawie, że po drodze- idealnie. W środku zero klientów (teraz już chyba wiem dlaczego), młodszy facet stoi za ladą, starszy gra w pasjansa na laptopie.
-         Dzień dobry, chciałabym skserować zeszyt.
-         Ależ proszę bardzo- odpowiada młodszy.
-         Poradzisz sobie ?- pyta młodszego starszy
-         Tak, myślę, że tak.
 Niestety, chyba miał jakieś kłopoty z owym myśleniem, bo jednak  totalnie sobie nie radził. Dobrze, ja rozumiem, że on się przyucza do ‘zawodu’ i jest powolny, no ale k. bez przesady. Ślimak zrobiłby to szybciej. Pomijając już to, że Beti się lekko spieszyła, a że był to właśnie jej zeszyt więc nie mogła mnie opuścić, autentycznie trafił mnie szlag. A pan kserowacz młodszy spokojnie, flegmatycznie  zamykał i otwierał maszynę, ciągle się mylił i mozołem tworzył te cholerne kopie. Zaś jego starszy opiekun przyglądał się temu bez entuzjazmu, widząc, że jego niewątpliwie urodziwym klientkom nie bardzo uśmiecha się perspektywa długiego czekania (człowiek śpieszący się gdzie daje wyraźne oznaki wyrazem twarzy i gestami- nie żałowałam sobie), zamiast zastąpić go i wykonać zadanie w ciągu góra trzech minut. Po dziesięciu minutach czekania miałam ochotę wyrwać ten zeszyt, rzucić soczystą wiązankę wszystkich znanych mi przekleństw i wyjść trzaskając drzwiami. Oczywiście, jestem dobrze wychowana dziewczynką i tego nie zrobiłam. Stałam ze sztucznym uśmiechem na twarzy i gadałam z Beti o dupie maryni.
Ale kiedy już opuściłyśmy to jakże-szybkie-ksero, nie poszczędziłam sobie komentarzy.

Błagam, dajcie mi cierpliwość !

7 października 2009

Ble.

Po 12 godzinach spędzonych poza domem, godzinach obfitych w hmm wytężoną pracę umysłową, jestem absolutnie pewna, że :

1.    To nie poniedziałek jest najgorszym dniem tygodnia- jest nim środa.
2.    Mój mózg zamienił się w trociny.
3.    Nie cierpię butów na obcasie (albo swojej głupoty, która podpowiedziała mi, by dziś je założyć).
4.    Bez muzyki, nie da rady.
5.    Niektórym ludziom nawet nie można się wyżalić.
6.    Na dworze jest cieplej niż w większości budynków.
7.    Moje ręce są trupio-zimne.
8.    Łóżkoooo !

Jest dobrze dobrze dobrze...- jak mantra.

6 października 2009

Jest cudnie.

Uwielbiam szoping w Malinowej. Poprawa humoru (która dziewczyna nie cieszy się z nowych ciuchów?), rozrywka (intensywne poszukiwania pozwalają oderwać się od męczących spraw) i sport w jednym (czasem trzeba tez użyć siły).  Ekscytacja, adrenalina, kontakt z ludźmi, ćwiczenie refleksu i spostrzegawczości- jak nic, same pozytywy. Ale zdecydowanie największym pozytywem jest przytaszczona do domu wielka siata.

Dom. Czekam na obiad, niemiłosiernie głodna. Siadam w fotelu. Zimno. Opatulam się kocem. Piętnaście minut później budzi mnie głos matki. Czuję się jakbym wróciła z dalekiej podróży. Ręce mam lodowate, twarz rozpaloną. ‘Jeeeeść !’- woła mój brzuch. Więc jem, a później mierzę gorączkę. 37,5 stopnia.
Nosz ku....

Na pocieszenie pozostaje mi matma, angielski i fizyka.
Jak to mówi bohater kreskówki, którą oglądam codziennie rano przegryzając śniadanie, niejaki Flapjack- „Witaj przygodo, ku**wa mać !” (druga część dodana oczywiście przeze mnie).
Ale przecież w dalszym ciągu jest cudownie.

5 października 2009

Słuchafony jak dzwony ?

Same problemy przez te słuchawki.
Ludzie na ulicy coś do mnie mówią i ze zdumieniem patrzą na mój zupełny brak reakcji (kurde, nie słyszę bo mam słuchawki, przecież no !) Znajomi krzyczą na ulicy i wkurzają się, że się nie zatrzymuję (nie słyszę- słuchawki). Słuch mi się pogorszył, coraz częściej używam zwrotów „Słucham?”, ewentualnie bardziej pospolitego i trywialnego „Coo ?!” (słuchawki...). Tak wiem, mogłabym słuchać ciszej, ale wtedy dźwięki ulicy mieszałyby się z melodią- a tego nie znoszę.
Idę w rytm muzyki, podryguję w jej rytm w sklepie- ludzie się patrzą jakby kota w butach widzieli...
I jeszcze te idiotyczne sny, które od jakiegoś czasu mnie nękają - np. żółty stwór  chcący mnie zjeść, bo wyglądam jak nerka (?!)- okeej, można i tak (nie muszę chyba dodawać, że śpię ze słuchawkami w uszach).
Poza tym ciągle mi się toto plącze, mota, skręca- i mnie też w środku aż skręca, tak przy okazji.
I jak tu się nie denerwować ? Jak ?

Cóż jedynym rozwiązaniem jest zaprzestanie słuchania muzyki przez ten jakże kłopotliwy sprzęt.

Oooo nie, co to nie !

4 października 2009

Dobrze.

Zmiany.
Zmiany są straszne. Nie, zmiany są dobre. Okej, to zależy.
Na pewno zmiany są nieuniknione. Bałam się ich od zawsze. Starałam się być przygotowana na niespodzianki losu, a on i tak niezmiennie zaskakiwał. I teraz, kiedy tych najbliższych zmian mnie czekających przestałam się już obawiać (no przecież sobie poradzę, prawda ?), przychodzą kolejne. Nie dotyczące mnie, ale równie straszne. Bo co jeśli zmieni się tak bardzo na lepsze, że aż na gorsze? Że aż przestanie być Sobą ? To byłoby... ach, nawet nie chcę o tym myśleć.

Poza tym- jest dobrze. Leniwie, spokojnie i melancholijnie, czyli standardowo jesiennie. Matko, jak ja kocham tę porę roku ! Moje biurko jest zawalone kasztanami i liśćmi. Z przyjemnością codziennie wyciągam z szafy kolejne chusty babci i skraplam je perfumami, których zapach tak uwielbiam. Popołudniami, jeśli jestem w domu staję w oknie i obserwuję przechodniów tańczących z liśćmi na wietrze.
Jest dobrze.
Wreszcie pogodziłam się z sytuacją.
I nawet kolejny tydzień totalnego zapierdolu mnie nie przeraża.
Bo jest dobrze.
I będzie.


goodnight my dreams, goodnight my hopes
wait with me for the dawn
goodnight my dreams, goodnight my hopes
still suffer alone
I’m still looking for my place
and space to let your wings spread out
...I must be patient

goodnight my dreams, goodnight my hopes
I’ll stay by you
goodnight my dreams, goodnight my hopes
I was born for you
I can give you calm
to let smeone hear your voice
I take care of you in my arms
(now} please - fly high

...and goodnight it’s the last night
goodnight and give freedom
eyes – hunger to see
eyes hunger to see something real

give me something real...


[znowu dostałam muzycznej obsesji. ale to nic ;] ]

3 października 2009

Wesoło :)

W ciągu kilku godzin większość moich problemów została rozwiana, zredukowana i wyrzucona do śmietnika wraz z papierkami po śliwkach w czekoladzie. Milutko.
Optymizm jest zaraźliwy.


 (Sklep Lidl. Wieczorne zakupy z mamą.)
Mama: Patrz ! Świąteczne Mikołaje !
Ja: Taaa jasne...
(Odwracam się, patrzę- rzeczywiście cały regał Mikołajów. Zaczynam się śmiać.)
Pani ekspedientka rozładowująca towar na półce: Przepraszam, czy widzi pani w tym coś śmiesznego ?
Ja: Ależ skąd, absolutnie nic.
(Poszłam dalej.)
 
Cóż teraz już nie pozostaje mi nic innego niż życzyć Wam z okazji niechybnie zbliżających się Świat Bożego Narodzenia, wszystkiego dobrego- miłości, szczęścia i innych pierdół.
Wesołych Świąt Kochani !




2 października 2009

Mam dość.

Serio. Nie potrafię wydobyć z siebie choćby krzty optymizmu, tak jak to niektórzy czynią ostatnimi czasy.
Jedyne na co mam ochotę, to siąść w kącie i płakać,a później pójść spać i spać tak przez cały dzień, noc, weekend, tydzień, miesiąc, rok, dekadę... dobra przesadzam.

Tylko, że nie mam w domu żadnego wolnego kąta, w którym mogłabym się usadowić, najlepiej
jeszcze z żyletką w łapkach. Żyletki tez zresztą nie mam.
Cholera, nawet nie mogę zostać emo z prawdziwego zdarzenia.
 
Tydzień szkolny był do dupy.
Weekend będzie do dupy.
Wszystko jest ogólnie do dupy.
I jedyne co chciałoby się powiedzieć to : "A ja to pier***e i zdejmuje kominiarę."

Eh.