28 września 2009

Wyrwana z rzeczywistości.

   Czuję się jak Jose Arcadio Buendia, kiedy wypowiada swoje znamienite odkrycie „Ziemia jest okrągła jak pomarańcza” (tzn. mogę tylko podejrzewać co czuł w tej właśnie chwili).
   Ale przecież mnóstwo razy słyszałam, że to świetna, wspaniała, genialna, cudowna, boska, zajebista książka. Tak wiele razy, że w końcu zdecydowałam się po nią sięgnąć.

    Tak samo było z tym zespołem. Stykałam się z recenzjami, teledyskami, tekstami piosenek, opisami, że super; last fm co jakiś czas podsuwał mi propozycje zapoznania się z tymże repertuarem. Ja jednak pozostawałam głucha i ślepa. Aż do czasu, kiedy zobaczyłam, że ktoś na last fm’ie tego właśnie słucha i stwierdziłam, że czas wystawić nos spoza polskiego rocka i rodzimej alternatywy (w sumie daleko nie zawędrowałam- ot, do alternatywy brytyjskiej). Poza tym chciałam sprawdzić, czy to to rzeczywiście warte zachwytów jest.

    Z każdym zdaniem historie te coraz bardziej mnie pochłaniały, wciągały, aż przestało istnieć moje ‘teraz, a narodziło się ich ‘kiedyś. 

  Z każdą minutą słuchania, czułam  jakby te dźwięki siedziały we mnie gdzieś głęboko, a teraz ktoś je uwolnił- jakby te wszystkie utwory były pisane dla mnie.

Dla mnie... Dla mnie ? Dla mnie !

    A kiedy połączyłam te dwa nowoodkryte elementy- na 4 godziny odpłynęłam. Nie było mnie dla nikogo. Śmiałam się sama do siebie, krzywiłam, smuciłam, dziwiłam, nie bacząc na dziwnie patrzących ludzi w autobusie, busie, u lekarza. 
Prawie przegapiłam moja kolejkę. 
Prawie przegapiłam końcowy przystanek. 
Prawie zostawiłam siebie między tymi stronami i dźwiękami.



Już dawno nie byłam w takim stanie.









Pełnia szczęścia. 

27 września 2009

Wyznania obiboka.

Ludzie, błagam- dajcie mi jakiegoś kopa !

O ile wczoraj zrobiłam mnóstwo pożytecznych rzeczy, tak dziś od samego rana (jeśli jedenasta można nazwać porankiem...) bezsensownie trwonię czas kursując między kuchnią, a moim pokojem. Między szafą, a komputerem. Między jedną myślą, a drugą.

Przecież ja się uczyć powinnam ! Matura !

Tylko, że tak naprawdę wszystko jest bardziej atrakcyjne od nauki- nawet obieranie ziemniaków i czytanie wszystkich starych notek na fotoblogu kochanej Ester (nie, żeby jej fotoble był jakiś beznadziejny, chodzi o to, że ta czynność nie przynosi mi aktualnie żadnych korzyści- przecież czytałam to już setki razy). Jestem niereformowalnym obibokiem, który przez swoje lenistwo nic w życiu nie osiągnie. O!

 A teraz w końcu ruszam mój ponoć fajny tyłek sprzed tego ‘urządzenia szatana’, jak to kiedyś nazwała komputer jedna z kobiet mieszkających we wsi gdzie znajduje się moja posiadłość nie-tylko-letnia i zostawiam potomnym 5 myśli na dzisiejszy dzień:

1.    Muszę stworzyć nowy identyfikator, bo niestety nie mogę znaleźć absolutnie żadnych zdjęć legitymacyjnych, tudzież paszportowych, które mogłabym jutro zanieść do sekretariatu.

2.    Chciałabym, żeby moim problemem było tylko to, co mam dziś na siebie włożyć (zabrzmiało to jak wyznanie plastika, fuj).

3.    Tym razem nawet nie chce mi się odliczać. Poniekąd dziwne.

4.    Radiohead to bardzo (usilnie staram się zastąpić słowo ‘fajny’ jakimś innym przymiotnikiem, ale jakoś nie mogę) fajny zespół.

5.    Ester, możesz być ze mnie dumna- jeśli nie liczyć tej maciupeńkiej tortilli w kfc, od 8 dni nie jem mięsa. Nie, nie przeszłam na wegetarianizm, po prostu jakoś tak wyszło.

 

25 września 2009

Super-Pan Kierowca.

Od dzisiaj przestaję jeździć na gapę. Serio. Nie, nie złapał mnie kanar, ani nic z tych rzeczy. To zupełnie inna historia.

Otóż dziś wieczór wracałam sobie do domu jedynką. Akurat tak się jakoś złożyło, że kupiłam bilet (i dobrze, zrobiłam, bo inaczej najadłabym się wstydu, że ho ho). Pan Kierowca, który mi go sprzedał był bardzo uprzejmy. Z uśmiechem wydał resztę- rzecz niecodzienna w autobusach CLA. Ale to nie tą uprzejmością mnie urzekł. Urodą też nie.

Zaczęło się od „Ale panowie, ja nie słyszałem ani razu kasownika, są bilety?” . „Nie ma”. „To wysiadamy”. Jak łatwo można się domyśleć, nie chcieli wysiąść. Jednak Pan Kierowca był na tyle stanowczy i jednocześnie spokojny, opanowany, pewny siebie, a przy tym tak genialnie ironiczny i szyderczy, że koniec końców wysiedli. I nie tylko oni. Na każdym przystanku, na którym wsiadali jacyś ludzie, ci bez biletu opuszczali autobus.

Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką reakcją kierowcy (zazwyczaj są oni totalnie obojętni, a przy tym nieuprzejmi, momentami wręcz chamscy). Wiem, że to nic wielkiego ani specjalnego, ale bardzo mi się spodobała cała ta sytuacja. Ewidentnie mnie rozbawiła.

I jeszcze jedno- kiedy przy wysiadaniu powiedziałam „Dobranoc”, Pan Kierowca odpowiedział (również z uśmiechem).

Niebywałe.

 

24 września 2009

Kto ?

Dobra, od początku wiedziałam, że to żart. Chciałam tylko uczestniczyć w nikczemnym dziele wkręcenia.

A tak poza tym, jest źle. Fizycznie, psychicznie i w ogóle. Chyba czas się przyzwyczaić.

Ale, Hey ma nowy singiel 'Kto tam? Kto jest w środku?'


Śpiewam Cię,

smutek Twój,

strach rozcieńczyć chcę.

 

Niosę C, jeżyn kosz

na pociechę, jedz.

 

Śpiewam czas,

każdy dzie,

co spopielił się.

 

Ziarna te,

z których plon

marny,

żaden był.

 

Chciałabym móc zanurzyć głowę,

w strumieniu twojej świadomości,

bezpowrotnie.

Chciałabym przez judasze oczu,

twoich łagodnych,

spojrzeć-

Kto tam? Kto jest w środku?

 

Śpiewam żal,

ciężar słów,

które więzi krtań.

 

Niosę Ci, świeży chleb,

niosę wina łyk.

 

Chciałabym móc zanurzyć głowę,

w strumieniu twojej świadomości,

bezpowrotnie.

Chciałabym przez judasze oczu,

twoich łagodnych,

spojrzeć-

Kto tam? Kto jest w środku?


Podoba mnie się.


23 września 2009

?!

Cholera.

Żart czy prawda ?

Nie no, żart.

A jeśli prawda ? 

Żart. To musi być żart.

A jeśli...


Nie, TO MUSI BYĆ ŻART.

Ideał i Plaza.

Spotkałam dzisiaj mój ideał. Ideał mężczyzny, oczywiście. Wizualny ideał, rzecz jasna. Wysoki, brunet (a jakże), o pociągłej twarzy ze śladem wczorajszego zarostu. Sportowa sylwetka, diabelnie przystojny. Czarna koszulka, zielone spodnie bojówki, trampki, w ręku sweter. Przez ramię przewieszona torba. W uszach słuchawki. W słuchawkach dudnienie gitar i perkusji (stałam obok niego więc słyszałam). Jeju, on szedł w rytm tej muzyki(i wcale nie wyglądało to idiotycznie). Jedyny mankament to wiek. Na oko 26 lat. Cholera. 

Ale przecież to tylko Wizualny Ideał- prawie, że nierealny. Jednak z drugiej strony, miło było sobie tak popatrzeć i popodziwiać.

Chyba częściej zacznę chodzić wieczorami przez deptak i AWP. :P

 

Ach i nie wiem czy już wiecie, ale nienawidzę Plazy. Choć dzisiaj było tam całkiem zabawnie. Szczególnie w ‘ejcz end em’ ;]



Mrrrrau.



Kuuuuup !


21 września 2009

Prawie-szczęście.

Łuhuhu, chyba jestem chora. Chyba, bo nie chce mi się szukać termometru, żeby sprawdzić czy mam gorączkę, czy to tylko moje urojenia. Nie no, nie chyba- wszak oprócz domniemanej gorączki posiadam jeszcze uroczy katar i wdzięczny ból głowy. Wniosek: jestem chora.

Ale nic to. Wezmę zaraz Gripex tudzież inny Fervex i przejdzie. Innej możliwości (innej czyli kilkudniowego leżenia w łóżku) w ogóle nie przewiduję. O nie, na to, to ja nie mam czasu. Ani ochoty. Nie teraz.

Lecz do rzeczy- Kostek ma dość irytującą (a przynajmniej dla mnie) tendencję do wyszukiwania momentów w których jest bliski szczęściu. Dotąd uważałam to za głupie, nawet wczoraj nie omieszkałam mu przedstawić mojego stanowiska. Dzisiaj stwierdzam, że coś w tym jednak jest.

Wracałam sobie z nowego angielskiego, który tak po prawdzie okazał się wcale nie tak nowy jak się tego obawiałam, godzina 18- piękny, ciepły, jesienny wieczór, Rotofobia. I idąc sobie w rytm tej muzyki (co z perspektywy ludzi idących za mną musiało wyglądać idiotycznie) stwierdziłam, że cholera, jest pięknie. 

Jesień idzie, komórkę mam już opanowaną, angielski mi się podoba, słówka wyuczone, jutro w szkole luźny dzień, środa- wycieczka, jutro też do kin wchodzą „Galerianki”, które chcę zobaczyć, sorka przełożyła sprawdzian z biologii na poniedziałek, sprawa na której mi zależało, już jest załatwiona i jeszcze but przestał mnie obcierać. Poezja, no po prostu poezja. Tak, właśnie w tym momencie byłam prawie szczęśliwa.

Już nigdy nie powiem, że to głupie.

Oczywiście mój entuzjazm szybko zmalał- jak tylko przypomniałam sobie o zadaniach z Persony. Ale i tak jest o niebo lepiej niż było jeszcze w sobotę. 


Bo przecież damy radę, prawda ?


Btw, nawet jest piosenka, która tytułem idealnie pasuje do dzisiejszego dnia. 

Silver Rocket- So Close To Say I'm Happy ;]

Miło.


20 września 2009

!

Jak mi ktoś powie, że weekend jest po to, żeby odpocząć, to chyba mu coś zrobię. Złego.

Poza tym, czy wiecie, że w piosence Hey "Mimo wszystko" są cudowne glissanda gitarowe w refrenie, słyszalne tylko i wyłącznie w prawej słuchawce ?

Och, nie wiecie ? To przesłuchajcie koniecznie.




15 września 2009

Ż-ż-żale.

Słońce świeci, droga równa,

Żuczek toczy kulkę z gówna.

 

Mam dość. Przerost formy nad treścią ? Treści nad formą ? Nie, to przerost obowiązków nade mną. Przerost tego-co-zrobić-muszę nad tym-co-zrobić-bym-chciała.

„Jesteś ostatnio nieznośna !”- usłyszałam to dziś od mamy. Cóż, Ameryki nie odkryła. Jestem, bo i emocje biorą górę i uczuć nie da się już tak ładnie ukryć. Bo szkoła, ludzie- to, co zwykle, to co już milion razy opisywałam na blogach i fotoble.

„Z nas wszystkich ty chyba jesteś najspokojniejsza”. Hahahahaha, kochana, dobre sobie. Właśnie dzisiaj dałam piękny popis tej rzekomej spokojności.

Spokój? Owszem z chęcią kupię- tyle, żeby starczyło co najmniej do maja. A najlepiej na całe życie. Do spokoju kawa, dobra książka i dużo dużo snu. Tyle mi aktualnie potrzeba do szczęścia.

Póki co, niespełniającą się nadzieją na dobry dzień i jego zdecydowanie najmilszą częścią jest samotny, poranny spacer do szkoły.

 

„Źle się dzieje w państwie duńskim.”






13 września 2009

Tachykardia.

Ponoć palaczem jest się przez całe życie. Nawet kiedy rzuca się papierosy, nałóg i tak uśpiony i przyczajony siedzi sobie gdzieś w zakątku naszego mózgu. Siedzi i czeka na choćby minimalną dawkę nikotyny. A kiedy już ją zlokalizuje- poczuje lub zobaczy, wtedy ze wszystkich sił stara się skusić organizm by po nią sięgnął.

Przypuśćmy, że pod koniec marca rzuciliśmy papierosy. Pomogły nam w tym, powiedzmy gumy niquitin, czy jak to się tam zwie. Przez miesiąc, w ogóle o papierosach nie myślimy, choć nasi znajomi dalej palą- o dziwo, jakoś nam to nie przeszkadza. Po miesiącu z gum Niquitin przerzucamy się na zwykłe gumy miętowe Orbit. Po pewnym czasie te gumy przejmują rolę naszego starego nałogu- totalnie się od nich uzależniamy. O papierosach nie myślimy już w ogóle. Nie rusza nas ich widok w sklepie, na reklamach, zdjęciach, filmach, w ustach przyjaciół. Nie rusza nas nawet to, że ktoś pali tuż obok nas. Nie rusza nas- mamy swoje gumy, bez których już prawie nie umiemy żyć.

Hurra jesteśmy wyleczeni !- cieszymy się my, cieszą się nasi znajomi.

I nagle pewnego wrześniowego wieczoru na widok papierosa dostajemy wszystkich objawów syndromu byłego palacza. Suchość w ustach, uderzenie gorąca, ucisk w okolicach żołądka palpitacje, miękkie nogi i bardzo, bardzo gwałtowną chęć posiadania. Przez długi, długi czas nie możemy myśleć o niczym innym. Nawet o orbitkach.

Wtedy właśnie dociera do nas fakt, że tak naprawdę nigdy nie wygramy z nałogiem.


 I właśnie dzisiaj dotarł on do mnie.

Tylko, że akurat w tym przypadku wcale nie chodzi o papierosy.

 

12 września 2009

Perfect friday.

Właśnie tego potrzebowałam. Takiego, można by rzec, idealnego piątku. Z dobrym humorem w szkole, piątką z łaciny i pracą domową z polskiego odrobioną pierwszy raz od ho ho... baaardzo dawna. I takiego popołudnia w Lublinie, z ludźmi w których towarzystwie czas mija zabawnie, absurdalnie, a przede wszystkim miło (nie licząc chwil w których brutalnie się ze mnie zbijają). Cóż, wystawa rysunków Beksińskiego nie zachwyciła mnie, owszem spodobały się, ale liczyłam na coś więcej niż 20 prac i głęboko artystyczny film, o życiu? twórczości? artysty, w którym nie wiadomo było o co chodzi. Nie narzekam, nie narzekam- przynajmniej liznęłam(ten czasownik zaczyna mi się już ewidentnie źle kojarzyć) trochę kultury i sztuki. A ten antykwariat... Raj, po prostu wielki książkowy raj. Zapach starego papieru i ta muzyka- mogłabym tam zamieszkać.  Jednak chyba najlepsza ze wszystkiego była powrotna podróż pociągiem pospiesznym. Cały przedział dla nas. I pan konduktor, który na zdanie Kostiego, że miłość jest wtedy gdy jesteś gotów oddać za druga osobę życie, stwierdził „Czasem nie warto”.   

 Miło, milutko, miluteńko.

 A przez dzisiejszy i jutrzejszy dzień czekają mnie jedynie obowiązki przykładnie uczącej się maturzystki i dobrej córki. (Ratunkuuu !)

 Ale kochani- więcej takich wyjazdów !!!



 

 

8 września 2009

Prawa Arlety.

Przed chwilą, zupełnie przypadkowo znalazłam mój tzw. zeszyt do wszystkiego z zeszłego roku. Zaś w zeszycie owym znalazłam bardzo hmm ciekawą kartkę. Jeśli mnie pamięć nie myli, powstała ona w maju czyli w początkach Czasów Wielkich Absurdów.

A oto jej treść:

 

PRAWA ARLETY:

1.    Głupota jest wprost proporcjonalna do wzrostu, a odwrotnie proporcjonalna do długości włosów.

      2.    Im więcej tapety nałożysz, tym gorszy efekt uzyskasz.

      3.    Jeśli twoje włosy są wyprostowane, a ty nie masz ze sobą parasolki, możesz być prawie pewna- będzie padał deszcz.

      4.    Autobusy CLA są o minutę za wcześnie wtedy, gdy ty jesteś na przystanku minutę później niż zwykle.

      5.    Autobusy CLA spóźniają się 5 minut, wtedy gdy ty przyszedłeś na przystanek wcześniej.

      6.    Kiedy raz w życiu nauczyłeś się czegoś na fizykę, możesz być pewny, że sorka B. spyta cię z czegoś innego.

      7.    Wiatr zawieje ci w twarz i przyklei włosy do ust, akurat wtedy gdy naprzeciwko będzie szedł obiekt twoich westchnień.

      8.    Jakikolwiek nie byłby kierunek wiatru, gdy będziesz zapalać papierosa, zawieje właśnie w Twoją stronę.

      9.    Gdy golisz nogi 10 minut przed wyjściem, zatniesz się na bank.

     10.                      Bez względu na to czy się uczysz, czy nie uczysz, czy zrobisz ściągi, ze sprawdzianu z gery u sorki M. i tak dostaniesz 3.

     11.                      Komputer zawiesi się w 90% ściąganego pliku.

     12.                      Gdy masz dobry humor, nie ciesz się- i tak ktos ci go zepsuje.”


Może nie są tak zabawne jak pytania Dziedzica, ale rozbawiły mnie .

Kiedyś muszę napisać dalszy ciąg.

 

 

7 września 2009

Huśtawki przed-jesienne.

Jesień. Wymarzona, upragniona, wytęskniona jesień powoli się zbliża. Czuję ją rano, gdy idę do szkoły i w wieczornej mgle. Widzę, w każdym spadającym liściu- a jest ich już coraz więcej. Słyszę, w głosie wokalisty Happysadu, bo musicie wiedzieć (i wierzyć),że zespól ten jest ewidentnie jesienny. Tak jak Coma zimowa, Muchy wiosenne, a Kombajn letni.

 A ja zamiast cieszyć się tą jesienią mam ’humorki’. Autentycznie, wpadłam w jakąś huśtawkę, lub jak kto woli, karuzelę nastrojów. Byle drobiazg potrafi doprowadzić mnie do irytacji lub gniewu, by za chwilę inny drobiazg wprowadził mnie w iście szampański humor. Pierwszaki mnie wkurzają, irracjonalne pytania, wymyślone przez Kostka dla Agaty, śmieszą aż do przesady- dziwne to wszystko.

 Jeśli mogę ufać sobie i wcześniejszym doświadczeniom, powinno mi przejść samoistnie za parę dni.

Gorzej, jeśli dni zamienią się w tygodnie, a i tak bywało.

Wtedy dopiero będzie wesoło.


5 września 2009

Płacz.

Zadziwiające jak wiele łez są w stanie wyprodukować moje oczy w ciągu kilku minut, a nawet kilkunastu sekund.

Zadziwiające jak błahe potrafią być powody owej produkcji. 

Zadziwiające, że pomimo tego iż nienawidzę płakać(mój nos robi się wtedy jeszcze większy, a makijaż rozmazuje), robię to bardzo, bardzo często.

Niestety płacz jest u mnie reakcją nerwową. Niektórzy ze złości czerwienieją, innym odbiera ona głos- mnie momentalnie zbierają się łzy w oczach. W szkole, wśród znajomych nauczyłam się je powstrzymywać (niewiele osób widziało mnie zapłakaną) szybkim mruganiem, przygryzaniem języka lub też mocnym ściskaniem ramienia. Jedynie w domu sobie nie żałuję.

Ale kiedy płaczę przy piosenkach Myslovitz i Happysadu, przy doktorze Housie, po przebudzeniu, w wannie i przed zaśnięciem, to chyba już nie jest problem nerwów.

Czy to możliwe, żebym reagowała z takim opóźnieniem ?

Eh, do cholery z tym wszystkim.


4 września 2009

Tak się boję.

To wszystko wina sorki B. Tak. Jej i wyłącznie jej wina. Dobra, wcale nie jej, ale lepiej jest zwalić na kogoś, szczególnie gdy się go nie cierpi. Ale dzisiejsza lekcja fizyki była niewątpliwie katalizatorem mojego strachu i zwątpienia. W ciągu czterdziestu pięciu minut uleciał ze mnie cały entuzjazm nowoszkolnoroczny.
Wyszłam zrezygnowana i z uczuciem, że sobie nie poradzę.
Że znowu fizyka będzie dla mnie czarną magią. Że nie wyrobię się z nauką biologii, chemii, matmy i polskiego (o angielski akurat jestem spokojna, chociaż to). A przecież oprócz tego są jeszcze inne arcyważne przedmioty, z których wypada mieć przyzwoite oceny. Że korki. Nauka, nauka, nauka. Wszelkie sprawy klasowe, za które stanę się odpowiedzialna. Studniówka. Matura. Aaaaaaa !
Jestem przerażona.
Serio.

Pod oknem mam okopy. O 19.30 jest już ciemno. „Lalka” szczerzy zęby na półce. Psuje mi się spacja. Puszą włosy. Skasowałam plejlisty. I kolec od cytryny wbił mi się w nogę.

Cholera, a to dopiero początek.

Ach, i tak na marginesie- nie piszę tego, żebyście mnie pocieszali. Po prostu miło wrócić do idei fotobloga, na którym pisałam to, co leży mi na sercu, tudzież wątrobie.


Happysad- Tak się boję

Idealna.

3 września 2009

Doktor Dom.

- Doktorze Dom! Mamy nowego pacjenta.
- O matko, znowu ? A myślałem, że chociaż dzisiaj w spokoju popracuję sobie w przychodni. Wycyganiłem od doktor Kadyńskiej dodatkowy dyżur.
- Niestety nie tym razem. Pacjent pluje krwią, a oprócz tego jest cały zielony.
- Och, to straszne. Za pięć minut zebranie w moim gabinecie. Musze pożegnać moich pacjentów.
- Okej.
- Czajkowski, zaczekaj.
- Tak ?
- Albo nie, już nic.
Chciał powiedzieć Czajkowskiemu coś ironicznego i sarkastycznego, ale jeszcze zanim słowa wypłynęły z jego ust, stwierdził, że to głupie. Tak było od zawsze. Wszyscy wokół potrafili być sarkastyczni, tylko nie on. Ma to po matce.

***
- Niestety, moi drodzy nie mogę was dzisiaj przyjąć. Mam pilny i intrygujący, psia krew, przypadek na oddziale. Ale nie martwcie się. Jutro zaczynam od siódmej trzydzieści.
Po sali przebiegł szmer rozczarowania. Pacjenci kochali doktora Dom.
- Panie doktorze, a dlaczego pan tak powoli chodzi ?- starsza pani patrzyła na lekarza z przejęciem.
- Dwa lata temu, miałem udar mięśnia trójgłowego lewej ręki. Na moje nieszczęście stwierdzono to zbyt późno i nastąpiła martwica. Od tej pory utykam na prawą rękę.
- Ale jak można utykać na rękę ?
- Można utykać na nogę, to dlaczego nie na rękę ?
- Aha. - teraz starsza pani patrzyła bez przejęcia, za to z politowaniem. 
Ech, znowu to samo. Za każdym razem kiedy Dom opowiadał ludziom swoją historie, ci patrzyli na niego jak na kompletnego idiotę. A on nie miał pojęcia dlaczego.

***
- Oto nasze objawy: katar, plucie krwią, zielony odcień skóry.. coś jeszcze?
- Tak, pacjent co chwilę kłamie.
- Ależ doktor Kamero, trochę wiary w ludzi, przecież nikt nie kłamie !
- Nie byłabym tego taka pewna. Na wszelki wypadek sprawdziłabym mieszkanie Pa... Pa...
- Pajaca?
- Ależ doktorze Forludź, jak doktor może tak okrutnie żartować? I w ogóle to karygodne, nie pamiętać imienia swojego pacjenta, a sprawdzanie mieszkania jest niemoralne i nielegalne ! Na marginesie, czy wy w ogóle go widzieliście ?
- Yyyy no jakby to powiedzieć... nie było czasu...
- To skąd wiecie jakie ma objawy ? 
- No, pielęgniarki nam powiedziały.
- Nie mam już siły, musze wziąć Panadol. Zaraz wracam, a wy zastanówcie się co może dolegać Pawłowi, bo tak ma na imię nasz pacjent.
- Okej.
(mija 20 minut)
- Wybaczcie, że tak długo, ale chciałem jeszcze trochę posiedzieć przy Pawle. Co wymyśliliście ?
- Myślę, że nękają go trzy choroby: schizofrenia, gruźlica, i chlorofiloza.
- Tak, doktór Kamera, ciekawa diagnoza. A ty Czajkowski co zaproponujesz?
- Wirusa Eboli.
- Tak tez interesujące, a ty Foryludź ?
- Ja czekam na to co pan doktor powie, po to, żeby się z panem zgodzić.
- O, miło. Ja natomiast sądzę, że nasz pacjent otwierając puszkę z zielona farbą, połknął wieko i zranił się w przełyk- dlatego krwawi. Później natomiast wylał na siebie ową farbę- stąd zielony odcień skóry.
- Ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha !
- Dlaczego się śmiejecie ?
- Bo to głupota ! Ha ha ha ha ha ha ha !

***
- Doktor Kadyńska, moi asystenci wyśmieli moja diagnozę !
- Tę z farbą ? Rzeczywiście jest zabawna.
- Nieprawda !
- Oj Dom, nawet jeśli nie jest śmieszna, to i tak nikt nie weźmie jej pod uwagę- jesteś uzależniony od Panadolu i twoje decyzje są nieracjonalne.
- To jak będziemy go leczyć ?
- Podamy leki na schizofrenię, gruźlicę i chlorofilozę, tak jak chciała doktor Kamera.
- Aha.
Jak zwykle diagnoza Doma została totalnie zignorowana. Przyzwyczaił się już.

***
- Dom ! powtarzam Ci już któryś raz- odejdź od tego pacjenta ! Jego ojciec był że skargą, że nie może ani posiedzieć przy dziecku, bo ty cały czas zajmujesz krzesło, ani porozmawiać że swoja żoną, bo ciągle ją pocieszasz !
- Ale ja lubię siedzieć przy pacjentach...
- Nie obchodzi mnie to. Jak od niego nie odejdziesz, zabiorę ci tydzień przychodni !
- O nie ! Już wychodzę, spokojnie.
Gdyby stracił tydzień w przychodni, chyba by się powiesił.
***
- Doktorze Dom, mam złe wieści- Paweł nie żyje...
- O nieeee!!! Jak to, dlaczego, o Boże !
- Och, uspokój się, nie żyje to nie żyje, trudno !
- Kamera, jak możesz tak mówić ! Jak to się stało.
- Hmm po prostu leki na schizofrenie, gruźlicę i chlorofilozę go zabiły.
- Ale dlaczego ?
- Bo nie miał schizofrenii, gruźlicy i chlorofilozy.
- W takim razie co mu było ?
- Zranił sobie przełyk i oblał się zielona farbą.
- Przecież tak właśnie mówiłem.
- No mówiłeś, ale kto by cię tam słuchał.

Cóż, ciężkie jest życie polskiego odpowiednika najsławniejszego lekarza na świecie.


2 września 2009

***

    Pierwszym znakiem, że coś u licha jest nie tak, były wronie pióra na chełmskich trawnikach. Dużo piór. Ach, ale wybaczcie mi moją ignorancję, to nie były pióra wronie lecz kawkowe ? kawcze?, należące do kawków? kawek? Cholera, należące do ptaków, które nazywamy kawkami, tak naprawdę nazywamy je wronami, ale to błąd, bo one nie są żadnymi wronami tylko właśnie kawkami. Uch, skomplikowane. Oczywiście moglibyśmy przyjąć, że były to pióra gawronie, co by ułatwić sprawę, ale jak sami się niebawem przekonacie, nie miałoby to sensu.
    Wracając do piór- zaintrygowały mnie. Postanowiłam rozwiązać zagadkę. Całymi dniami chodziłam po mieście. Lubelska, Wojsławicka, Rejowiecka, Lwowska, AK, AWP, Dyrekcja, Szpitalna, Pszenna, Pszczela- żadna z chełmskich ulic nie uszła mojej uwadze. Spytacie jaki sens miały moje wycieczki. Otóż taki, że dzięki nim dokonałam pewnych ważnych dla sprawy obserwacji.  
    Tej nocy zaczaiłam się w miejscu gdzie pierwszy raz zwróciłam uwagę na owe nieszczęsne pióra - naprzeciwko placu Gdańskiego, za jednym z drzew.
Czekałam, czekałam i nic się nie działo. Zaczęłam już nawet rozważać pójście do domu i oddanie się w objęcia Morfeusza. Nagle z mroku wyłoniła się postać na rowerze. Bystry wzrok i światła latarni pozwoliły mi ustalić wygląd osobnika- wysoki, barczysty jegomość w długim płaszczu i kapeluszu, na ramieniu siedział mu ptak- zdaje się, że był to sęp- przez ramię przewieszoną miał dubeltówkę. Rower był różowy, tak na marginesie.
- To co, mój miły ? Zabawimy się ?- usłyszałam.
„Zabawimy? Co on chce zrobić ?”- pomyślałam, by za chwilę dostać odpowiedź. 
Pierwsze strzały były jakby niepewne, ale następne miały większą siłę i artyzm niż wszystkie koncerty Feel’a razem wzięte. Wokół mnie zaczęły fruwać pióra, a z drzew coś pospadało. Bynajmniej nie kasztany. Tak, dobrze myślicie- to były wrony. Znaczy się kawki, rzecz jasna. Z przerażeniem obserwowałam jak strzelec pakuje martwe ptaki do plastikowego worka. Mogłabym też przysiąc, że sęp zaśmiał się szyderczo. 
- Poczekaj chwilę, tylko się odleję tam za drzewem- usłyszałam po raz drugi i nagle stanęłam oko w oko z barczystym.
- O! Witam- wykrzyknął z entuzjazmem, gdy mnie zobaczył- jak miło ujrzeć w nocy bratnią duszę. Jestem rozpierdalaczem wron, i jak wynika z nazwy, a także z tego co pani tu niewątpliwie widziała zajmuję się rozpierdalaniem wron.
- To nie wrony, tylko kawki- wysyczałam, bo nienawidzę ignorantów.
- Och wiem, ale niech pani pomyśli, jakby to brzmiało- Rozpierdalacz Kawek. O-b-rz-y-d-l-i-w-o-ś-ć, nieprawdaż ?
- Rzeczywiście, ma pan racje, nie brzmi to zbyt korzystnie- brzmiało tragicznie.
- Cieszę się, że mnie pani rozumie. Cóż miło się gadało, ale niestety muszę już...
- Musi pan już lecieć ? Myślałam, że sobie jeszcze porozmawiamy...- nie ukrywałam rozczarowania, w gruncie rzeczy facet wydawał się miły.
- Z chęcią, ale to nie możliwe. Otóż koniec mojej przerwanej przez panią wypowiedzi wcale nie brzmiał „lecieć”!
- Nie? A jak ?- zaczynałam się gubić.
- „Panią zabić”.
- Jaką panią ?
- No panią. Proszę sobie złożyć w myśli całe zdanie, zaczynając od „ale”.
- Ale... niestety... muszę... już... panią...zabić... No złożyłam i c.. Zaraz, zaraz! Jak to musi mnie pan zabić ?- w tej chwili wszystko do mnie dotarło.
- Tak to. Stała się pani dla mnie niewygodnym świadkiem. Do widzenia.
- Ale...
- Och proszę już przestać gadać. Lepiej niech się pani pożegna.
- Pożegna ?
- Nie wie pani jak się żegna ? Zazwyczaj „Do widzenia.”, proszę powtórzyć.
- No, do widzenia i c...
- O, o to mi chodziło. Do widzenia.

    Tak, właśnie tak wyglądało moje pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie z Rozpierdlaczem Wron. 
A patrząc z perspektywy czasu i odległości, śmierć przed maturą to fajna rzecz.

   Wronie (znaczy się kawcze) niebo jest całkiem niezłe.