2 września 2009

***

    Pierwszym znakiem, że coś u licha jest nie tak, były wronie pióra na chełmskich trawnikach. Dużo piór. Ach, ale wybaczcie mi moją ignorancję, to nie były pióra wronie lecz kawkowe ? kawcze?, należące do kawków? kawek? Cholera, należące do ptaków, które nazywamy kawkami, tak naprawdę nazywamy je wronami, ale to błąd, bo one nie są żadnymi wronami tylko właśnie kawkami. Uch, skomplikowane. Oczywiście moglibyśmy przyjąć, że były to pióra gawronie, co by ułatwić sprawę, ale jak sami się niebawem przekonacie, nie miałoby to sensu.
    Wracając do piór- zaintrygowały mnie. Postanowiłam rozwiązać zagadkę. Całymi dniami chodziłam po mieście. Lubelska, Wojsławicka, Rejowiecka, Lwowska, AK, AWP, Dyrekcja, Szpitalna, Pszenna, Pszczela- żadna z chełmskich ulic nie uszła mojej uwadze. Spytacie jaki sens miały moje wycieczki. Otóż taki, że dzięki nim dokonałam pewnych ważnych dla sprawy obserwacji.  
    Tej nocy zaczaiłam się w miejscu gdzie pierwszy raz zwróciłam uwagę na owe nieszczęsne pióra - naprzeciwko placu Gdańskiego, za jednym z drzew.
Czekałam, czekałam i nic się nie działo. Zaczęłam już nawet rozważać pójście do domu i oddanie się w objęcia Morfeusza. Nagle z mroku wyłoniła się postać na rowerze. Bystry wzrok i światła latarni pozwoliły mi ustalić wygląd osobnika- wysoki, barczysty jegomość w długim płaszczu i kapeluszu, na ramieniu siedział mu ptak- zdaje się, że był to sęp- przez ramię przewieszoną miał dubeltówkę. Rower był różowy, tak na marginesie.
- To co, mój miły ? Zabawimy się ?- usłyszałam.
„Zabawimy? Co on chce zrobić ?”- pomyślałam, by za chwilę dostać odpowiedź. 
Pierwsze strzały były jakby niepewne, ale następne miały większą siłę i artyzm niż wszystkie koncerty Feel’a razem wzięte. Wokół mnie zaczęły fruwać pióra, a z drzew coś pospadało. Bynajmniej nie kasztany. Tak, dobrze myślicie- to były wrony. Znaczy się kawki, rzecz jasna. Z przerażeniem obserwowałam jak strzelec pakuje martwe ptaki do plastikowego worka. Mogłabym też przysiąc, że sęp zaśmiał się szyderczo. 
- Poczekaj chwilę, tylko się odleję tam za drzewem- usłyszałam po raz drugi i nagle stanęłam oko w oko z barczystym.
- O! Witam- wykrzyknął z entuzjazmem, gdy mnie zobaczył- jak miło ujrzeć w nocy bratnią duszę. Jestem rozpierdalaczem wron, i jak wynika z nazwy, a także z tego co pani tu niewątpliwie widziała zajmuję się rozpierdalaniem wron.
- To nie wrony, tylko kawki- wysyczałam, bo nienawidzę ignorantów.
- Och wiem, ale niech pani pomyśli, jakby to brzmiało- Rozpierdalacz Kawek. O-b-rz-y-d-l-i-w-o-ś-ć, nieprawdaż ?
- Rzeczywiście, ma pan racje, nie brzmi to zbyt korzystnie- brzmiało tragicznie.
- Cieszę się, że mnie pani rozumie. Cóż miło się gadało, ale niestety muszę już...
- Musi pan już lecieć ? Myślałam, że sobie jeszcze porozmawiamy...- nie ukrywałam rozczarowania, w gruncie rzeczy facet wydawał się miły.
- Z chęcią, ale to nie możliwe. Otóż koniec mojej przerwanej przez panią wypowiedzi wcale nie brzmiał „lecieć”!
- Nie? A jak ?- zaczynałam się gubić.
- „Panią zabić”.
- Jaką panią ?
- No panią. Proszę sobie złożyć w myśli całe zdanie, zaczynając od „ale”.
- Ale... niestety... muszę... już... panią...zabić... No złożyłam i c.. Zaraz, zaraz! Jak to musi mnie pan zabić ?- w tej chwili wszystko do mnie dotarło.
- Tak to. Stała się pani dla mnie niewygodnym świadkiem. Do widzenia.
- Ale...
- Och proszę już przestać gadać. Lepiej niech się pani pożegna.
- Pożegna ?
- Nie wie pani jak się żegna ? Zazwyczaj „Do widzenia.”, proszę powtórzyć.
- No, do widzenia i c...
- O, o to mi chodziło. Do widzenia.

    Tak, właśnie tak wyglądało moje pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie z Rozpierdlaczem Wron. 
A patrząc z perspektywy czasu i odległości, śmierć przed maturą to fajna rzecz.

   Wronie (znaczy się kawcze) niebo jest całkiem niezłe.

2 komentarze:

  1. Łał, podoba mi się!;]
    Ale dalej jestem zdania, że Rozpierdalacz Wron to jedno z wcieleń Siergieja Dolochova :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ale Ty nie jesteś kawką :>
    Podoba mnie się :)

    OdpowiedzUsuń