Wracając do piór- zaintrygowały mnie. Postanowiłam rozwiązać zagadkę. Całymi dniami chodziłam po mieście. Lubelska, Wojsławicka, Rejowiecka, Lwowska, AK, AWP, Dyrekcja, Szpitalna, Pszenna, Pszczela- żadna z chełmskich ulic nie uszła mojej uwadze. Spytacie jaki sens miały moje wycieczki. Otóż taki, że dzięki nim dokonałam pewnych ważnych dla sprawy obserwacji.
Tej nocy zaczaiłam się w miejscu gdzie pierwszy raz zwróciłam uwagę na owe nieszczęsne pióra - naprzeciwko placu Gdańskiego, za jednym z drzew.
Czekałam, czekałam i nic się nie działo. Zaczęłam już nawet rozważać pójście do domu i oddanie się w objęcia Morfeusza. Nagle z mroku wyłoniła się postać na rowerze. Bystry wzrok i światła latarni pozwoliły mi ustalić wygląd osobnika- wysoki, barczysty jegomość w długim płaszczu i kapeluszu, na ramieniu siedział mu ptak- zdaje się, że był to sęp- przez ramię przewieszoną miał dubeltówkę. Rower był różowy, tak na marginesie.
- To co, mój miły ? Zabawimy się ?- usłyszałam.
„Zabawimy? Co on chce zrobić ?”- pomyślałam, by za chwilę dostać odpowiedź.
Pierwsze strzały były jakby niepewne, ale następne miały większą siłę i artyzm niż wszystkie koncerty Feel’a razem wzięte. Wokół mnie zaczęły fruwać pióra, a z drzew coś pospadało. Bynajmniej nie kasztany. Tak, dobrze myślicie- to były wrony. Znaczy się kawki, rzecz jasna. Z przerażeniem obserwowałam jak strzelec pakuje martwe ptaki do plastikowego worka. Mogłabym też przysiąc, że sęp zaśmiał się szyderczo.
- Poczekaj chwilę, tylko się odleję tam za drzewem- usłyszałam po raz drugi i nagle stanęłam oko w oko z barczystym.
- O! Witam- wykrzyknął z entuzjazmem, gdy mnie zobaczył- jak miło ujrzeć w nocy bratnią duszę. Jestem rozpierdalaczem wron, i jak wynika z nazwy, a także z tego co pani tu niewątpliwie widziała zajmuję się rozpierdalaniem wron.
- To nie wrony, tylko kawki- wysyczałam, bo nienawidzę ignorantów.
- Och wiem, ale niech pani pomyśli, jakby to brzmiało- Rozpierdalacz Kawek. O-b-rz-y-d-l-i-w-o-ś-ć, nieprawdaż ?
- Rzeczywiście, ma pan racje, nie brzmi to zbyt korzystnie- brzmiało tragicznie.
- Cieszę się, że mnie pani rozumie. Cóż miło się gadało, ale niestety muszę już...
- Musi pan już lecieć ? Myślałam, że sobie jeszcze porozmawiamy...- nie ukrywałam rozczarowania, w gruncie rzeczy facet wydawał się miły.
- Z chęcią, ale to nie możliwe. Otóż koniec mojej przerwanej przez panią wypowiedzi wcale nie brzmiał „lecieć”!
- Nie? A jak ?- zaczynałam się gubić.
- „Panią zabić”.
- Jaką panią ?
- No panią. Proszę sobie złożyć w myśli całe zdanie, zaczynając od „ale”.
- Ale... niestety... muszę... już... panią...zabić... No złożyłam i c.. Zaraz, zaraz! Jak to musi mnie pan zabić ?- w tej chwili wszystko do mnie dotarło.
- Tak to. Stała się pani dla mnie niewygodnym świadkiem. Do widzenia.
- Ale...
- Och proszę już przestać gadać. Lepiej niech się pani pożegna.
- Pożegna ?
- Nie wie pani jak się żegna ? Zazwyczaj „Do widzenia.”, proszę powtórzyć.
- No, do widzenia i c...
- O, o to mi chodziło. Do widzenia.
Tak, właśnie tak wyglądało moje pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie z Rozpierdlaczem Wron.
A patrząc z perspektywy czasu i odległości, śmierć przed maturą to fajna rzecz.
Wronie (znaczy się kawcze) niebo jest całkiem niezłe.
Łał, podoba mi się!;]
OdpowiedzUsuńAle dalej jestem zdania, że Rozpierdalacz Wron to jedno z wcieleń Siergieja Dolochova :P
Ej, ale Ty nie jesteś kawką :>
OdpowiedzUsuńPodoba mnie się :)