Dobra, jak zwykle przesadzam, nie wszyscy, ale dużo osób. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że bardzo dużo. Serial stał się fenomenem.
Ja pierwszy raz spotkałam się z nim bodajże w zeszłe wakacje, albo i 2 lata temu- nawet nie pamiętam. Spodobał mi się. Nie, nie stałam się jego fanką. Traktowałam to bardziej jako sposób na nudne wieczory na wsi. I później, w roku szkolnym nie czułam potrzeby śledzenia losów ekscentrycznego doktora o wyglądzie totalnego zbira.
Ale w te wakacje, gdy znów przyszło mi się zmierzyć z mało ciekawym wiejskim czasem po zachodzie słońca, z radością przywitałam Greg’a i jego ‘świtę’. I znów traktowałam to tylko jak lekarstwo na nudę. Kiedy z jakichkolwiek powodów nie mogłam obejrzeć kolejnego odcinka, nie wpadałam w histerię. Trudno, zresztą i tak byłam w środku którejś tam serii i czasami nie bardzo orientowałam się w niektórych sprawach.
Wszystko zmieniło się, kiedy Agata i Patryk wrócili że Szkocji i dowiedziałam się, że Łukasz wraz że znajomymi ‘zarazili’ ich właśnie tym serialem.
Patryk ściągnął wszystkie serie, razem z nim obejrzałam dwa odcinki serii pierwszej i wpadłam. Po uszy, jak to się mówi. Nie zważając na to, że mieliśmy razem oglądać kolejne perypetie, sama ściągnęłam całą pierwszą serię i zaczęłam oglądać. Nawet po cztery odcinki naraz. Doszło do tego, że siedząc i marznąc na Chełmstoku marzyłam tylko o tym by znaleźć się w końcu w domu, zrobić sobie herbatę i zasiąść przed komputerem w wiadomym celu.
Nie wiem, czym urzekł mnie osławiony doktor. Może ironią i szyderą, które tak lubię i są mi tak bliskie(a przynajmniej chciałabym by tak było) ? Może schematycznością ? –dokładnie wiem czego mogę się po nim spodziewać- rozwikłania kolejnej łamigłówki. Zapewne chodzi też o to, że oglądając nie myślę o sprawach, które ostatnio nie są dla mnie zbyt przyjemne- taka terapia antystresowa.
A może po prostu chodzi o to, co zawsze mówiła Magda, wywołując na mojej twarzy uśmiech pełen politowania ?
„Doktor House ma piękne oczy.”
I fajny głos.