31 sierpnia 2009

Mój własny Vikodin.

    Wszyscy oglądają Doktora House’a. 
Dobra, jak zwykle przesadzam, nie wszyscy, ale dużo osób. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że bardzo dużo. Serial stał się fenomenem.
    Ja pierwszy raz spotkałam się z nim bodajże w zeszłe wakacje, albo i 2 lata temu- nawet nie pamiętam. Spodobał mi się. Nie, nie stałam się jego fanką. Traktowałam to bardziej jako sposób na nudne wieczory na wsi. I później, w roku szkolnym nie czułam potrzeby śledzenia losów ekscentrycznego doktora o wyglądzie totalnego zbira.
   Ale w te wakacje, gdy znów przyszło mi się zmierzyć z mało ciekawym wiejskim czasem po zachodzie słońca, z radością przywitałam Greg’a i jego ‘świtę’. I znów traktowałam to tylko jak lekarstwo na nudę. Kiedy z jakichkolwiek powodów nie mogłam obejrzeć kolejnego odcinka, nie wpadałam w histerię. Trudno, zresztą i tak byłam w środku którejś tam serii i czasami nie bardzo orientowałam się w niektórych sprawach.
    Wszystko zmieniło się, kiedy Agata i Patryk wrócili że Szkocji i dowiedziałam się, że Łukasz wraz że znajomymi ‘zarazili’ ich właśnie tym serialem. 
Patryk ściągnął wszystkie serie, razem z nim obejrzałam dwa odcinki serii pierwszej i wpadłam. Po uszy, jak to się mówi. Nie zważając na to, że mieliśmy razem oglądać kolejne perypetie, sama ściągnęłam całą pierwszą serię i zaczęłam oglądać. Nawet po cztery odcinki naraz. Doszło do tego, że siedząc i marznąc na Chełmstoku marzyłam tylko o tym by znaleźć się w końcu w domu, zrobić sobie herbatę i zasiąść przed komputerem w wiadomym celu.
   Nie wiem, czym urzekł mnie osławiony doktor. Może ironią i szyderą, które tak lubię i są mi tak bliskie(a przynajmniej chciałabym by tak było) ? Może schematycznością ? –dokładnie wiem czego mogę się po nim spodziewać- rozwikłania kolejnej łamigłówki. Zapewne chodzi też o to, że oglądając nie myślę o sprawach, które ostatnio nie są dla mnie zbyt przyjemne- taka terapia antystresowa. 
    A może po prostu chodzi o to, co zawsze mówiła Magda, wywołując na mojej twarzy uśmiech pełen politowania ?
„Doktor House ma piękne oczy.”

   I fajny głos.




28 sierpnia 2009

Hey inspiruje.

„Lubię ten stan 
Rozkoszne sam na sam 
Cisza i ja 
Cisza, ja i czas.”


Z tą ciszą to tak niezupełnie, bo i muzyka w głośnikach (jakże mogłoby być inaczej) i wiertarka za ścianą (swoją drogą ludzie już totalnie durnieją, wiem, że nie ma jeszcze ciszy nocnej, ale bez przesady, chciałabym mieć w miarę spokojny wieczór), ale reszta się zgadza.

„Kocham ten stan 
Cudowne sam na sam 
Kawa i ja 
Papierosy, kawa, ja.”


I znów jedna rzecz się nie pasuje- papierosy. No może jakaś tam część mojej podświadomości pragnie daweczki nikotyny, ale nie daję jej dojść do głosu. Ale kawa... Mhmm- uwielbiam. Uzależniona jeszcze nie jestem, póki co, rano potrafię się doprowadzić do stanu jako takiej używalności bez jej pomocy, ale wieczorkiem lubię sobie usiąść z moim słitaśnym kubeczkiem i się podelektować. I absolutnie nie wpływa to na moją szybkość zasypiania. Czyli tu też reszta się zgadza.

„Za mądra dla głupich 
A dla mądrych zbyt głupia 
Zbyt ładna dla brzydkich 
A dla ładnych za brzydka 
Za gruba dla chudych 
A dla grubych za chuda. 

Za łatwa dla trudnych 
A dla łatwych za trudna 
Zbyt czysta dla brudnych 
A dla czystych za brudna (...)

Spróbuj się domyślić gdzie to mam? 
No gdzie?”


Za to te słowa pasują jak ulał (chyba tak się mówi?). Mam jakieś takie wrażenie jakbym nie pasowała. Nie pytajcie do kogo i czego, bo sama nie potrafię tego dokładnie określić. Ale wiem też, że nawet jeśli rzeczywiście nie pasuje do czegokolwiek, mało mnie to obchodzi. 

„Nie jestem z tych co bez lęku 
patrzą w ciemność 
co słysząc szmer 
jak w filmach schodzą 
do piwnicy 
ja jestem z tych co nakrywają głowy kołdrą 
z tych którym strach uniemożliwia oddychanie 
każda noc jest pełna tortur”

A to tak odnośnie zeszłej nocy, kiedy to firanka zaczęła się niepokojąco ruszać i coś w głębi pokoju trzeszczało złowieszczo, a ja bałam się wstać by sprawdzić co to. Kostka nazywam cykorem, a sama nie jestem lepsza.

„Leżę tu
W pościeli własnej tkwię
Gotowa przenieść się
W półcieni wymiar - dziś
Lub choćby jutro
Leżę tu
Leżeć chcę
Aż zredukuję się
Do ostatniego z tchnień
Aż grawitacja mnie
Wypuści z objęć”


Takie myśli zaś nachodzą mnie codziennie rano kiedy uświadamiam sobie, że wakacje nieuchronnie się kończą, a wraz z nimi czas bezkarnego opierdalania się. Ech.

„Ja zawsze byłam jakby obok
zanotuj, ze byłam
jestem
bedę
ja zawsze biegłam jakby pod prąd
zanotuj, ze biegłam
biegnę
i będę biec.”

Od pierwszego usłyszenia zakochałam się w tych słowach (w muzyce też, ale jednak słowa zwyciężyły). Nawet swego czasu posiadałam bloga o nazwie „jakby-obok”.
I w sumie można powiedzieć, że utożsamiam się z nimi. 
A przynajmniej próbuję.

I takie to właśnie refleksje nachodzą mnie przy wieczornym słuchaniu Hey’a. 
Ponadto poczułam się jakbym wróciła do końca grudnia. Ach ‘śmieszne’ były to czasy.

"Banalny słońca wschód. 
Przewidywalny zachód. 
Poranki nie cieszą mnie. 
Rozczarowują noce. 
Nudzi mnie Nowy Jork. 
Nie zachwyca Paryż. 
Styczeń, luty, maj. 
gdzieś zgubiłam 
marzec. 

Mija kolejny dzień. 
Lato wypiera wiosnę. 
Za oknem śpiewa ptak. 
Dzieci sąsiadom rosną. 
Drogi zasypał śnieg. 
Chyba przyszły święta. 
Kolęda, kolęda. 
Już wiem, że nigdy nie będziesz... 
mój 

Późno już 
chodźmy spać.”

Uwielbiam Nosowską.

27 sierpnia 2009

Z motyką na słońce (lub też księżyc).

„Mnie to już całkiem pojebało” – stwierdziłam siedząc na krawężniku pod sklepem w bodajże Poczekajce (śliczna nazwa, swoja drogą), (Kosti właśnie brutalnie wszystko zepsuł uświadamiając mi, że to nie była Poczekajka, tylko Ruda, bez sensu). I miałam rację. Ktoś kogo kolana bolą nawet przy głupiej zmianie pogody nie powinien się wybierać na 50 kilometrowy rajd rowerowy. A jeśli już się wybiera to powinien wziąć pod uwagę, że będzie opóźniał całą grupę i zmuszał do częstego czekania, wlokąc się na bardzo, bardzo szarym końcu. Ach i koniecznie powinien wziąć ze sobą cos przeciwbólowego. Ktoś tak, ale przecież nie ja.
Tylko żebyście sobie nie pomyśleli, że nie było fajnie. Co to, to nie. wleczenie się z Syśkiem ma swój urok. A spotkanie z panem „Dolochowem”, degustatorem trunków, który ma siedemset-letnią piwnicę (to nie żart ta piwnica naprawdę miała sidemset lat, powaga) było niesamowite. Lochy wywarły na mnie wielkie wrażenie i zmusiły do jednej, jakby nie było przydatnej, rzeczy. Maksymalnego powstrzymywania śmiechu.

Zaś wieczorem dowiedziałam się jednej bardzo ważnej rzeczy- aby szlifować mój rzekomy talent, powinnam poświęcić każdą, podkreślam każdą! wolną od nauki chwilę (trzeba zrezygnować z potańcowek, przyjaciół i innych tak niepotrzebnych przecież rzeczy), na pogłębianie wiedzy i pisanie rzecz jasna- przynajmniej tak twierdzi pan Okoń. Chełmscy "literaci" ( cudzysłów również na życzenie Dziedzica) są zabawni.

Skutki dnia dzisiejszego ?
Mama nabija się że mnie nazywając ‘Przewodniczką Peletonu’ i ‘Pseudoliteratką’.
Wiem już co czuje doktor House po zażyciu Vikodinu. Wprawdzie ja zażyłam Ketonal, ale i tak wiem. 

26 sierpnia 2009

O życiu, zmianach i szczęściu.

    Życie jest totalnie popieprzone. Wiem, odkrywcze i głęboko filozoficzne, ale tak jest- nie da się zaprzeczyć. A przynajmniej ja aktualnie jakoś cholera nie umiem.
Ale wracając do życia, już dawno nauczyło mnie, że nieczęsto dostaję to, czego chcę, tak naprawdę bardzo rzadko. Nie żebym się żaliła, nie o to tu chodzi. Coś się kończy, coś się psuje i tak naprawdę niewiele ode mnie samej zależy.
   I teraz kiedy stoję w obliczu sytuacji, która ewidentnie przebiegła, nie po mojej myśli, tak ładnie to ujmę, uświadomiłam sobie, że w zasadzie są w tym wszystkim pozytywy. I choć mam ochotę krzyczeć, że nie, że ja tak nie chcę, że pierdolę te całe pozytywy to wiem, iż to kompletnie nie miałoby sensu. Naprawdę mogę cieszyć się z tego co mam. Bo przecież mogłabym nie mieć nic, prawda ? To byłoby chyba najgorsze.
   Zmiany są naturalne i nie da się ich uniknąć. Przyzwyczajanie się jest trudne, owszem, ale im szybciej następuje tym lepiej. 
Poza tym każda zmiana, nawet z pozoru na gorsze, niesie z sobą choćby miligram dobrego.

  Ach, i najważniejsze. Nigdy wcześniej tego nie czułam, może dlatego, że jestem jedynaczką i przez to egoistką. A może po prostu byłam gówniarą ? Nie wiem, ważne, że teraz to zrozumiałam i dzięki temu jest mi znacznie łatwiej. O co mi chodzi ?

   O to, że szczęście bliskich jest ważniejsze niż moje.

25 sierpnia 2009

...

    Jest dziwnie. 
Dziwne jest to, że i wieczór taki piękny i niebo takie śliczne i muzyka tak ładnie płynie z głośników. A to, że wszystkie kształty są tak wyraźne, że aż oczy bolą, to niby normalne ? A skąd. Powinno być brzydko, beznadziejnie i niewyraźnie. 
    I ja jestem dziwna. Zachowuję się zupełnie jak nie ja.
A może to nie jestem ja ? Pójdę sprawdzić.
Nie no, oczy te same, usta, nos, makijaż, włosy, okulary- to muszę być ja. 
Więc co do jasnej cholery się dzieje ? Miałam krzyczeć- milczę. Miałam myśleć- nie myślę. Nie rozumiem. Nie chcę rozumieć? Nie potrafię zrozumieć ? 
O, na moment wróciła cecha, której się spodziewałam. Jednak wobec muzyki bywam bezsilna.
    Ale i tak zaskoczyło mnie to wszystko. Sytuacja, świat, ja sama. I jeszcze to, że tak naprawdę nie nastąpiła żadna apokalipsa. Nie, świat się nie zmienił. Wszystko jest jak dawniej. Prawie wszystko.

    Koniec nie oznacza końca.

24 sierpnia 2009

Autobusowe historie.

Dziewczyna. Na oko tak z szesnaście lat. Czyta książkę. Szybki żuraw na tytuł- „Zmierzch”. Nagle podnosi głowę i obdarowuje mnie pretensjonalnym spojrzeniem. Pewnie to jedna z tych modnych nastolatek, która czyta akurat TĘ książkę, bo akurat TA jest na topie, zaś ja w jej oczach jestem tą niemodną, bo akurat TEJ książki nie czytam. A może to intelektualistka i mol książkowy i jej wzrok jest pretensjonalny i jeszcze pełen ukrytej pogardy, bo ja mam w ręku tylko ulotkę, którą dostałam na ulicy? Równie dobrze, mogły się jej spodobać moje kolczyki z piórek, a swym spojrzeniem próbuje stłumić zazdrość, że ona ma w uszach tylko dwa kamyczki. Och, a może jej wzrok jest tylko odpowiedzią na moją uniesioną brew w pakiecie z leniwym ruchem szczek żujących gumę ?

Chłopczyk. Mały, maksymalnie dziesięciolatek. Umorusana, uradowana buzia i wielkie jabłko w dłoni. Malec co jakiś czas gryzie owoc, a na jego twarz wstępuje jeszcze większy uśmiech. Pewnie właśnie wraca od dziadka, jabłko to prezent na drogę, a uśmiech jest wywołany wspomnieniem niedawnej zabawy w indiańską wioskę. Może to mały złodziej, który zwędził jabłuszko z pobliskiego bazaru, a teraz cieszy się, że grubawa i ospała ekspedientka nawet go nie zauważyła ? Równie dobrze jabłko mogło pierwotnie należeć do drugiego chłopca, siedzącego obok „mojego” łobuza i będącego jego bratem- głodnym bratem. Łobuz wyrwał mu je po pięciominutowej walce i z satysfakcją pałaszuje myśląc, że „ten mały skurwysyn ma za swoje, nie powinien zabierać mu gejmboja dziś rano!”

Staruszek. Nie wiem ile może mieć lat. Dużo- tego jestem pewna. Jest ciepło, a on ma na sobie sweter i kurtkę, na głowie kapelusz. W ręku ściska foliową siatkę z samotną bułką. Fascynuje mnie ta bułka. Hmm, pewnie kupił więcej pieczywa, ale zjadł je z nudów czekając na autobus. Może jedzie do parku karmić gołębie? Równie dobrze bułka mogła być tylko pretekstem do wyjścia z domu, spaceru i przejażdżki autobusem. A może żona wysłała go do jej ulubionej piekarni, on zapomniał portfela i drobniaki wygrzebane z kieszeni kurtki starczyły tylko na bułkę samotną ? A co jeśli sam jest samotny i ta bułka to jedyne na co go stać, z jego skromniutkiej renty ?

Nigdy nie dowiem się jaka naprawdę jest historia tych ludzi. Tych i wielu innych, których codziennie spotykam i mijam.
Odwracam głowę i w brudnej szybie widzę swoje odbicie. Przyglądam mu się uważnie. 

Ciekawa jestem jakie historie tworzą inni patrząc na mnie.

23 sierpnia 2009

Rogucki- moja miłość.

    Stoję pod sceną, ludzie z tylu wgniatają mnie w barierkę, ale to nic. Ktoś z boku mnie walnął, ale to nic. Głowa boli mnie od zbyt energicznego wymachiwania nią, ale to nic. Gardło mam tak zdarte, że prawie nie mogę mówić, a co dopiero krzyczeć, ale to też nic. O, ktoś z tyłu mnie obmacuje, może to Pe..., łeee to nie on- dobra trzeba zareagować. Ale poza tym, wszystko- to nic.
     Stoję pod tą sceną, patrzę z usmiechem i wyrazem oddania w oczach na niewysokiego człowieka w czarnych, dość wąskich spodniach i lateksowej ?, błyszczącej w każdym razie kurteczce i słucham na żywo dźwięków znanych mi do tej pory tylko z głośników. Zachowuję się jak hot nastolatka napalona na bodajże, nie wiem za czym to teraz nastolatki szaleją, no niech będzie, że na Feel („Angelika, on spojrzał w naszą stronę aaaaa!”), to straszne.
    Ale stojąc pośród tego całego motłochu, mając obok siebie wręcz ogrom obcych ludzi, których tak nie cierpię i zachowując się, jak to zapewne niektórzy stwierdzą, jak idiotka, o dziwo czuję się szczęśliwa. Tak po prostu, zwyczajnie szczęśliwa. A ostatnio naprawdę nieczęsto się to zdarza.

     Dlatego też uważam, że koncert był świetny, a Rogucki jest po prostu zajebisty (oj, lubimy to słowo), szczególnie w wąskich spodniach. Jeszcze bardziej pokochałam ten zespół.

    Nawet pomimo tego, że nie zagrali „Leszka”.




21 sierpnia 2009

Przykurczona idiotka.

   Głosy męskie fascynowały mnie od zawsze. W szczególności te niskie. Takie oprócz fascynacji wywoływały u mnie dreszcze. Z przyjemnością słuchałam Bartosza Opani, Marcina Dorocińskiego, ba, nawet Sokoła. Jednak poza szklanym ekranem i głośnikami niskich głosów unikałam jak ognia. Pod ich wpływem traciłam rozum, miękły mi kolana i w efekcie robiła się że mnie przykurczona idiotka. To przykre, wiec kiedy tylko moje uszy wychwyciły jakieś niskie dźwięki, uciekałam gdzie pieprz rośnie. Jak dotąd szło mi to bezbłędnie. Aż do ostatniej nocy.
   Głupie sny dręczą mnie już od jakiegoś czasu. W sumie, zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Mało tego, stały się nieodłącznym elementem mojego życia. Jak Ona piłam przed snem szklankę ciepłego mleka i czekałam. Na mój prywatny świat absurdów.
   Lecz ostatniej nocy absurdy nie przychodziły. Moja podświadomość całkiem zgłupiała. Podczas gdy ja smacznie spałam, ona nerwowo chodziła po pokoju zastanawiając się co, u licha, jest grane.
W końcu doczekała się. Nie żadnego czarno-białego filmu, jak to niektórzy relacjonują swoje sny. Nie. Usłyszała glos. Nie będzie niczym dziwnym jeśli dodam, że był to glos niski.
Chciał, żeby iść za nim. Banalne ? Banalne.
   Ale Podświadomość stała się już, zupełnie tak jak ja, tą nieszczęsną przykurczoną idiotką. Poszła za głosem. Poszła i doprowadził ją do...
   W tym momencie Podświadomość się zbuntowała i kategorycznie zażądała by nie ujawniać dalszej części jej przeżyć. Dobra, niech jej będzie. Każdy ma w końcu jakieś tajemnice, zresztą nieważne.
Ważne jest natomiast, że gdy dziś rano usłyszałam w autobusie niski glos, to właśnie Podświadomość go rozpoznała i zabroniła mi ucieczki. 
   No i nie uciekłam. Tym razem poszłam za głosem.

Okazało się, że był to genialny pomysł- On uwielbia przykurczone idiotki.