28 lutego 2010



Uhm, koniec ferii.
I z czystym, a właściwe bardzo brudnym, sumieniem mogę powiedzieć, 
że były to najgorsze ferie w moim życiu

Amen.



26 lutego 2010

Chaotycznie.

Zastanawiałam się dziś, po co w ogóle prowadzę tego bloga. Zgodnie z moimi przewidywaniami, nie znalazłam sensownej odpowiedzi.

Boli. Tak, ono też, ale nie o to mi teraz chodzi.
Kolano, biodro, zaszczepiona ręka. Ała.
I sama już nie wiem, który rodzaj bólu jest lepszy. Jeden ogłusza, drugi dominuje. Przy pierwszym mogę robić wszystkie czynności włącznie z bezmyślnym odbębnieniem zadań z matmy i odkrywaniem z wielkim zdziwieniem jak bardzo moje wyniki różnią się od odpowiedzi na końcu książki, ale, 30 procent to przecież pryszcz. Przy drugim snuję się jak cień po domu nie mogąc skupić się na niczym, oprócz oglądania House’a, koniec 5 serii, a jakże, i analizowaniu domniemanego głębszego przesłania płynącego z każdego z 8 odcinków Salad Fingers’a.
Poszerzam muzyczne horyzonty muzyczne. Niejako nie z własnej woli, a z konieczności. Stare, znajome piosenki mi się kojarzą. Zazwyczaj dobrze, ale teraz nawet to nie jest pożądane. Stąd Fisz, Przemyk, Royksopp, amerykański indie-folk-cośtam. Profil na laście się cieszy, sąsiadka zapewne też. Wiadomość z ostatniej chwili: moja muzyczna dusza? buntuje się przeciw nowościom. (Trzeba zacząć uodparniać się na kojarzenie, damn.)
Paznokcie dziś błyszczą się na srebrno(!). To i tak nieważne bo lakier zostanie zjedzony w ciągu doby, jak nie lepiej. Cóż, lepsze jedzenie lakieru niż paznokci.
2 dni, a myśl o powrocie poniedziałkowym przyprawia mnie o dreszcze. Mam nadzieję, że się rozchoruję.

Ale najgorsze w tym wszystkim jest świadomość, że nie da się cofnąć czasu.
Cholera, a tak bardzo bym chciała.


"Ja nie mogę."

 
Zazdroszczę ci.
W każdej chwili
możesz odejść ode mnie.

A ja od siebie
nie mogę.

 
                                                    Anna Świrszczyńska
 
 
 

23 lutego 2010



Zaraz się porzygam.
Dosłownie i w przenośni.



22 lutego 2010

Popielec ?

„Tobie jest głupio ?  To ciekawe.”
Tak, jest mi głupio. I jednocześnie przerasta mnie to. Jak zwykle w sytuacjach krytycznych, mam ochotę się poddać, schować głowę w piasek. I poniekąd to robię, uciekam, sama nie wiem przed czym i przed kim, chyba przed chęcią pomocy. Nie, nie pomagajcie mi. Nie teraz. Nie, chyba nie warto.
Przyzwyczaiłam się do tego, że to ja wyznaczam reguły. Reguły gry, życia, czegokolwiek. Kiedy mam ochotę wyciągam po coś, po kogoś rękę i po prostu to biorę. Gdy owe coś lub ktoś przestają mi być potrzebne, odstawiam je na półkę, jak zabawki, by kiedyś znowu do nich wrócić. Pytanie, czy one będą chciały bym do nich wróciła. Ale przecież dla mnie to tylko zabawki, a one nie mają prawa głosu.
Do tej pory nikt wyraźnie nie uświadomił mi gdzie jest moje miejsce, nikt nie wylał mi na głowę kubła zimnej wody. W pewnym sensie zrobił to mój nieszczęsny Obiekt Uczuć Źle Ulokowanych, nieświadomie to uczynił, ale zawsze. Tyle, że wtedy dość szybko się otrząsnęłam, nauczka nie pozostała. Niestety.
Więc jeżeli wierzyć w teorię dla, jak to w myślach ją nazywam, zdesperowanych życiem, że wszystko jest po coś, to ta całą sytuacja w która się wplątałam, również jest PO COŚ. Chyba właśnie po to, żeby wskazać mi w końcu moje miejsce. W szeregu, kącie, na szarym końcu, wszędzie, ale na pewno nie na początku.
Bawienie się ludźmi jest złe. Kłamanie jest złe. Manipulacja również jest zła.
I nie, nie jest do żaden wstęp do Deklaracji Zmian Gwałtownych i Na Lepsze. Tylko ja sama znając mój jakże trudny i cholerny charakter, wiem jak trudno jest mi się zmienić. To jest po prostu przyznanie się do błędu, coś jakby spóźnione prawie o tydzień popielcowe posypanie sobie głowy popiołem. Wiem, że teraz niczego to już nie zmieni, ale dla kogoś patrzącego z boku pocieszający może być sam fakt, że w końcu coś do mnie dotarło.

 Szkoda tylko, że przy tym całym docieraniu zranione zostały Bogu ducha winne osoby.

21 lutego 2010

Teardrop.

Paznokcie są dobre. Na uspokojenie. Póki się ich całkiem nie zje, oczywiście.
Biologia i matma są dobre. Na myślowe odpłynięcie. Póki mózg nie zacznie parować.
Spacer jest dobry. Na zbyt wysokie ciśnienie wewnątrz czaszkowe. Póki buty całkowicie nie przemokną.
Jose Gonzalez jest dobry. Na wszystko. Póki się nie znudzi.

A ja brodząc w swym bagnie kłamstw, zapomniałam o kaloszach. Już nie jest sucho i bezpiecznie.
W ogóle nie jest. Aktualnie, lubuję się w niebycie.

Zła ? Tak. 
I nie chodzi tu o stan emocjonalny.


19 lutego 2010

Wróciłam z dalekiej podróży.

Są sytuacje nieuniknione. Wiemy, że prędzej, czy później coś się wydarzy, ale jednak wciąż łudzimy się, że to nie nastąpi, oszukujemy samych siebie i wszystkich dookoła. Powtarzamy, sobie i innym, że będzie dobrze. Ale dobrze nie jest.  Nagle, wielkie bum, wielki chaos, a z chaosu wyłania się wielkie Nowe. I cholera jasna, to Nowe, wcale nie jest lepsze. Wręcz przeciwnie- ‘it is pretty fuckin’ far from okay’.
Jest mi smutno. Tak zwyczajnie smutno. Nie jestem zła, zirytowana, rozeźlona, nie, nie tym razem. Jest mi smutno, bo znowu muszę zaczynać wszystko od nowa. I jak to bywało za każdym razem, tak i tym razem początek jest okropny. 
Cat Power, zielona herbata, matma, łóżko, House. Jak dobrze, że są ferie.
I kurczę, tak bardzo chciałabym się przejmować jedynie tym, że Amber nie żyje, a Wilson odchodzi ze szpitala. Bardzo.
Jak to było? „Świat wypadł mi z moich rąk” ? Proroczy opis, prorocze słowa piosenki. 

Ale poradzę sobie. Muszę sobie poradzić.