26 lutego 2010

Chaotycznie.

Zastanawiałam się dziś, po co w ogóle prowadzę tego bloga. Zgodnie z moimi przewidywaniami, nie znalazłam sensownej odpowiedzi.

Boli. Tak, ono też, ale nie o to mi teraz chodzi.
Kolano, biodro, zaszczepiona ręka. Ała.
I sama już nie wiem, który rodzaj bólu jest lepszy. Jeden ogłusza, drugi dominuje. Przy pierwszym mogę robić wszystkie czynności włącznie z bezmyślnym odbębnieniem zadań z matmy i odkrywaniem z wielkim zdziwieniem jak bardzo moje wyniki różnią się od odpowiedzi na końcu książki, ale, 30 procent to przecież pryszcz. Przy drugim snuję się jak cień po domu nie mogąc skupić się na niczym, oprócz oglądania House’a, koniec 5 serii, a jakże, i analizowaniu domniemanego głębszego przesłania płynącego z każdego z 8 odcinków Salad Fingers’a.
Poszerzam muzyczne horyzonty muzyczne. Niejako nie z własnej woli, a z konieczności. Stare, znajome piosenki mi się kojarzą. Zazwyczaj dobrze, ale teraz nawet to nie jest pożądane. Stąd Fisz, Przemyk, Royksopp, amerykański indie-folk-cośtam. Profil na laście się cieszy, sąsiadka zapewne też. Wiadomość z ostatniej chwili: moja muzyczna dusza? buntuje się przeciw nowościom. (Trzeba zacząć uodparniać się na kojarzenie, damn.)
Paznokcie dziś błyszczą się na srebrno(!). To i tak nieważne bo lakier zostanie zjedzony w ciągu doby, jak nie lepiej. Cóż, lepsze jedzenie lakieru niż paznokci.
2 dni, a myśl o powrocie poniedziałkowym przyprawia mnie o dreszcze. Mam nadzieję, że się rozchoruję.

Ale najgorsze w tym wszystkim jest świadomość, że nie da się cofnąć czasu.
Cholera, a tak bardzo bym chciała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz