6 listopada 2009

Cudownie nudny wieczór.

Idę po linie. Powoli, powolutku, jeszcze tylko parę kroków. Już widzę jej roześmianą buzię i szeroko rozstawione ramiona. Czeka na mnie, pewna, że sobie poradzę. Ja też nabieram pewności- tylko dwa kroki, dwa i już. Nagle noga umyka, trącę równowagę i lecę w dół... cholera, widzę zie...
Budzę się. Totalnie przestraszona, po czubek głowy zakopana w kołdrze. Na ekranie komputera lecą napisy końcowe. Pierwsza myśl : „Znowu zasnęłam w połowie odcinka  House’a!”. Myśl druga: „Cholera, nawet we śnie zawodzę”. Podnoszę głowę i ooj. Łzy szumią nieprzyjemnie, bo oczywiście zanim zasnęłam, musiałam poryczeć się jak bóbr przy chorobie Foreman’a. Resztki ciuchowo-tescowego wkurwienia złowieszczo pulsują. Ale prym i tak wiedzie zmęczenie po całym tygodniu pozornie wytężonej pracy umysłowej. Mimo tego wstaję. Idę do kuchni zrobić kawę.
„Nie przesadzasz czasem z tą kawą ?” Nie mamo, jeszcze nie, jeszcze bez niej jestem w stanie normalnie funkcjonować, póki co łapy mi się nie trzęsą. Siadam z tą kawą i włączam Trójkę. Audycja „Lista osobista”. Słucham i odpływam. Nie wiem kto to gra, nie wiem kto to śpiewa, ale to wszystko takie ładne, takie optymistyczne. I nagle nachodzi mnie ochota, żeby zrobić dzisiaj to wszystko, co powinnam zrobić jutro. I robię, a świadomość, że jutrzejszy dzień będzie się składał tylko z rzeczy przyjemnych, jest cudowna. W ogóle, jest podejrzanie dobrze.
I tak sobie teraz myślę, że nie zamieniłabym tego mojego nudnego wieczoru na żadne ‘balety’ w Misiu, ani gdziekolwiek indziej. Zamieniłabym za to na coś zupełnie innego, ale...
Piątkowych wieczorów będzie jeszcze mnóstwo.

2 listopada 2009

Siennie.

Ten cudny, choć zdecydowanie zbyt krótki, piątkowy wieczór był początkiem dość przyjemnego weekendu. ‘Dość przyjemnego’ w stosunku do moich obaw odnośnie niego. Wyspałam się za parę ostatnich tygodni, pograbiłam liście, co bardzo lubię, a i rodzina nawet nie była zbyt upierdliwa, jak na ich możliwości. Nie próbowali przynajmniej wciskać mi kitów, że najbardziej to ja bym się nadawała na dziennikarkę. W ogóle, czasami bywają prześmieszni.

Matka: Następnym razem z łaski swojej weź się jakoś normalnie ubierz na ten cmentarz.
Ja: Hmm nie wydaje mi się, żebym chodziła ubrana NIEnormalnie... O co ci chodzi ?
M: Och, po prostu nie wkładaj długiej spódnicy i skóry i broń boże cała na czarno...
J: Yyy w dalszym ciągu nie wiem o co ci chodzi, ale okej- następnym razem założę na siebie wór pokutny.
M: A jak grabisz liście to nie podryguj z grabiami w rytm tej twojej muzyki...
J: ?!
M: No i ostatnie- nie maluj usta na taką ku.. krwistą czerwień
J: Do cholery ! O co ci chodzi ?!
M: Mnie o nic, tylko ciotka martwi się o ciebie, bo myśli, że zostałaś satanistką.

A jesień na wsi jest piękna. Cudna, boska, śliczna, zjawiskowa i oszałamiająca. Szczególnie teraz, gdy w nowych okularach widzę każdy nawet najmniejszy element krajobrazu. W ogóle przez te nowe okulary czasem nie poznaję się w lustrze- to dość zabawne uczucie- przez chwilkę mogę udawać kogoś innego ;]
Wracając do jesieni, nie ma nic piękniejszego niż widok spadających liści skąpanych w promieniach zachodzącego słońca.

W tym tygodniu muszę iść na spacer do lasu. Koniecznie.