24 października 2010

Gdybym.

Gdybym kiedykolwiek mogła wrócić, gdyby Ktoś dał mi możliwość cofnięcia się w czasie, zrobiłabym to natychmiast. Bez chwili wahania. Ale nie wróciłabym do października zeszłego roku, ani nawet listopada, aby nie wplątać się w destruktywny związek, przez który zniszczyłam relacje z bliskimi mi ludźmi. Nie powróciłabym też do kwietnia, lutego, czy września trzeciej klasy liceum, żeby uczyć się więcej i bez problemów dostać się na farmację. I nie do lipca, żeby nie narobić sobie tak zwanej megalipy zarówno w domu, jak i wśród jeszcze wtedy przyjaciół. Nie cofnęłabym się także do początku drugiej klasy liceum, by nie imprezować do upadłego praktycznie co sobotę. Ani do lutego w pierwszej klasie, by uniknąć mojej wielkiej i tragicznej Miłości Bez Wzajemności. Nie do grudnia 2007, zwanego w mojej prywatnej historii początkiem okresu plastycyzmu. Nie do początku liceum. Nie do pierwszego zawodu miłosnego. Nie do pierwszego kieliszka wódki, bierzmowania, KSM-u i mnóstwa innych ważnych sytuacji i decyzji. I nie do wszystkich momentów, kiedy drogi moje i ważnych dla mnie osób, rozchodziły się z mniejszym lub większym hukiem, przeważnie z mojej winy. Nie.
Gdybym tylko mogła, a wiem, że jest to niemożliwe, cofnęłabym się do 16 sierpnia 2006 roku.
Po co? 
Po to, by nie zamknąć się w szczelnej skorupie, której teraz nie potrafię już rozbić.
Bo od zamknięcia wszystko się zaczęło.


23 października 2010

Dwie.

Z jednej strony kwestia sprzeczności.
Idę do biblioteki, zdać książki, wracam z trzema nowymi, na przeczytanie których i tak nie mam czasu. Teoretycznie. W praktyce, jestem już poza połową pierwszej.
Zresztą śmieszna sytuacja w tej bibliotece. Idę do biurka, żeby wypożyczyć, pani bibliotekarka wbija książki w komputer, bierze do rąk trzecią i nawiązuje się taki oto dialog:
Bibliotekarka: O, ta to pewnie dla młodszej siostry ?
Ja: Yyyy... nie ta też dla mnie.
B: Ojej, patrząc na dwie pierwsze pozycje, ta wydała mi się za mało poważna, no w sensie że dla nastolatek. Ale każdy czyta to, co lubi, prawda ?
J: Taak, chyba tak...
I tak to właśnie że mną jest, buszuję po półkach z dobrą literaturą polską, dla poważnych dorosłych ludzi, by przy dziale młodzieżowym z entuzjazmem rzucić się na książkę, którą bardzo chciałam przeczytać jak miałam te 14, czy 15 lat. Niby chcę być dorosła, ale jednak trudno rozstać się z dzieciństwem..
Kupuję spodnie, które cholernie mi się podobają i są inne niż zwykle dżinsy widywane na ulicy, kupuję je po to, żeby się wyróżnić, a później dziwię się, że ¾ starszych pań dziwnie się na mnie patrzy.
Mówię, że mam dość brokułów, a koniec końców robię dziś sałatkę zgadnijcie z czego właśnie.
Mam ochotę wprowadzić w życie nieco niecne plany, a koniec końców, zostaję w piątek i sobotę wieczór w domu, bo... bo tak.
Czyli ogólnie rzecz biorąc, ciągle zaprzeczam sama sobie.

Ale z drugiej strony coraz bardziej się ze sobą zgadzam.
Kwestia samoakceptacji.
Już nie jest tak jak w liceum. Musze się ubrać tak i tak, żeby dobrze wyglądać, tego nie założę, bo będą się śmiać, trzeba nałożyć tapetę na twarz bo mam przecież brzydką cerę, a MUSZĘ MUSZĘ MUSZĘ wyglądać dobrze. A teraz to wszystko pierdolę. Tzn., dalej chcę wyglądać dobrze, ale już sama dla siebie, nie dla facetów, nie dla koleżanek z klasy, nie dla ludzi w autobusie. I im bardziej moje podejście jest skierowane na mamtowdupizm, z tym większym zadowoleniem patrzę w lusterko.

Jedna strona, druga strona, dżisasss. Brokuły mają chyba zły wpływa na psychikę.

17 października 2010

Pendant la nuit.

Jest 17 październik, feralna data. Godzina 23.30, zostały resztki tplu do nauczenia się i anatomia na wtorek. Lusterko stojące na biurku pozwala przyzwyczaić się do nowej długości włosów, która tym razem nie jest podyktowana chęcią zmian, a zwyczajnym babskim kaprysem. Współczuję moim sąsiadom, od tygodnia katowanym electroclashem, w dodatku dość głośno. Zadziwiam siebie brakiem corocznej jesiennej depresji, tudzież melancholii, wynikającym chyba  z faktu posiadania na telefonie samych energetycznych piosenek, przy których dobrze kręci się dupą idąc na przystanek. Bo teraz kiedy bilet miesięczny został zakupiony, przystanki staną się stałym elementem mojej egzystencji. A przynajmniej od poniedziałku do piątku. A propos telefonu- zalanie go winem fatalnie wpływa na działalność klawiatury- lekcja do zapamiętania na przyszłość. Postanowienie o nie-przeklinaniu umarło po jednym dniu stosowania, aż nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Myszo-szkoczek ma naprawdę nasrane w swoim ślicznym łepku, gdyż znalazł nowe hobby- wpieprzanie plastiku. Dobrze, że nie kupiłam go jak miałam 16 lat, zamiast szczura, bo wtedy zostałabym zjedzona w pierwszej kolejności. Na dworze zimno, czapka poszła w ruch, zabawne, jeszcze 2 lata temu potrafiłam całą zimę przechodzić bez czapki, bo przecież to był taaaki obciach, c’nie ? Zmiany są jednak dobre, a poznawanie ludzi fascynujące. Tęsknota z kolei jest do dupy. Wiem, Ameryki nie odkryłam. Odkrywam za to masę innych rzeczy.
I cholera, muszę w końcu zrobić zielnik.

Bon nuit.


5 października 2010

Again & again.

Czy jeśli napiszę, że mam dość tych ciągłych zmian, sytuacji, gdy rzeczywistość robi mnie w chuja, a ja sama mdleję bez wyraźnego powodu, tłukąc okulary (?!) i zostając skazaną na niemodne oprawki (!)do nie wiadomo kiedy (!!!); gdy w jednej chwili wszystko obraca się o 180 stopni i nagle zostaję wśród tego całego zasranego bajzlu całkiem sama; kiedy przestaję ogarniać sprawy wokół mnie i chyba nawet już nie chce ich ogarnąć, bo i po co, przecież jutro i tak się pozmienia; i wreszcie tego, że gdy ja stoję w miejscu wiedząc dokładnie czego chcę, cała reszta jest jedną wielką cholerną chorągiewką na jednym wielkim, pieprzonym wietrze, który przy okazji bajecznie rozwiewa mi włosy i smaga po prawie-że nagich udach- jeśli napisze, że mam tego wszystkiego dosyć do tego stopnia, że po raz kolejny mam ochotę schować się do mysiej dziury, czy będzie to w jakikolwiek sposób nowe i zaskakujące ? Zapewne nie. 

No i dobrze. Nowego mam po dziurki w nosie.