Gdybym kiedykolwiek mogła wrócić, gdyby Ktoś dał mi możliwość cofnięcia się w czasie, zrobiłabym to natychmiast. Bez chwili wahania. Ale nie wróciłabym do października zeszłego roku, ani nawet listopada, aby nie wplątać się w destruktywny związek, przez który zniszczyłam relacje z bliskimi mi ludźmi. Nie powróciłabym też do kwietnia, lutego, czy września trzeciej klasy liceum, żeby uczyć się więcej i bez problemów dostać się na farmację. I nie do lipca, żeby nie narobić sobie tak zwanej megalipy zarówno w domu, jak i wśród jeszcze wtedy przyjaciół. Nie cofnęłabym się także do początku drugiej klasy liceum, by nie imprezować do upadłego praktycznie co sobotę. Ani do lutego w pierwszej klasie, by uniknąć mojej wielkiej i tragicznej Miłości Bez Wzajemności. Nie do grudnia 2007, zwanego w mojej prywatnej historii początkiem okresu plastycyzmu. Nie do początku liceum. Nie do pierwszego zawodu miłosnego. Nie do pierwszego kieliszka wódki, bierzmowania, KSM-u i mnóstwa innych ważnych sytuacji i decyzji. I nie do wszystkich momentów, kiedy drogi moje i ważnych dla mnie osób, rozchodziły się z mniejszym lub większym hukiem, przeważnie z mojej winy. Nie.
Gdybym tylko mogła, a wiem, że jest to niemożliwe, cofnęłabym się do 16 sierpnia 2006 roku.
Po co?
Po to, by nie zamknąć się w szczelnej skorupie, której teraz nie potrafię już rozbić.
Bo od zamknięcia wszystko się zaczęło.
Bo od zamknięcia wszystko się zaczęło.