26 października 2009

Ból (istnienia).

Jedno słowo, jedno pieprzone słowo składające się z jedenastu liter, dziewięciu głosek i trzech sylab. Tyle, moim zdaniem, mi się należy i tyle wystarczyłoby, bym poczuła się lepiej. Ale cóż, ludzie na ogół mają problemy z przepraszaniem, zresztą ja tez, żeby nie było, że tylko innych się czepiam.

A w ogóle, zauważyłam, że mam niską odporność na ból. Nie chodzi mi tu o zranienie np. kolana, w takich wypadkach dość szybko biorę się w garść. Ale kiedy od ponad godziny głowa pęka mi na pół, albo brzuch nieustannie przypomina o swoim istnieniu, ewentualnie kolana boleśnie przepowiadają nadchodzący deszcz, zaczynam tracić panowanie nad sobą. W jednej sekundzie diametralnie zmienia się oj nastrój- ból przejmuje władzę. Byle drobiazg potrafi wprowadzić mnie stan dogłębnej frustracji. Bo jest czerwone światło, autobus ma zaparowane szyby, szafa w pokoju jest idiotycznie umiejscowiona, a szczur pije wodę z poidełka zdecydowanie zbyt głośno. Finałem takiej frustracji jest najczęściej płacz i przeogromna chęć zniszczenia wszystkiego i wszystkich, którzy w tym momencie nie cierpią z bólu.

Na szczęście mam kochaną mamę, która widząc co się dzieje,  bez słowa pójdzie do apteki po nurofen forte i tym samym uchroni mnie przed szaleństwem, a świat przed niechybną zagładą.

1 komentarz:

  1. Zniszczenie świata to w sumie nie taki zły pomysł. Przynajmniej będzie spokój.

    OdpowiedzUsuń