Uwielbiam szoping w Malinowej. Poprawa humoru (która dziewczyna nie cieszy się z nowych ciuchów?), rozrywka (intensywne poszukiwania pozwalają oderwać się od męczących spraw) i sport w jednym (czasem trzeba tez użyć siły). Ekscytacja, adrenalina, kontakt z ludźmi, ćwiczenie refleksu i spostrzegawczości- jak nic, same pozytywy. Ale zdecydowanie największym pozytywem jest przytaszczona do domu wielka siata.
Dom. Czekam na obiad, niemiłosiernie głodna. Siadam w fotelu. Zimno. Opatulam się kocem. Piętnaście minut później budzi mnie głos matki. Czuję się jakbym wróciła z dalekiej podróży. Ręce mam lodowate, twarz rozpaloną. ‘Jeeeeść !’- woła mój brzuch. Więc jem, a później mierzę gorączkę. 37,5 stopnia.
Nosz ku....
Na pocieszenie pozostaje mi matma, angielski i fizyka.
Jak to mówi bohater kreskówki, którą oglądam codziennie rano przegryzając śniadanie, niejaki Flapjack- „Witaj przygodo, ku**wa mać !” (druga część dodana oczywiście przeze mnie).
Ale przecież w dalszym ciągu jest cudownie.
Przepraszam... :*
OdpowiedzUsuń