Obliczyłam. Łopatologicznie, z chełmskim kalendarzem w ręku siedząc, gubiąc się dwa razy, liczyłam dni pozostałe do końca. Potem wzięłam kalkulator i ze spokojem przeliczyłam to na godziny i minuty, darując sobie sekundy, bo i po co. Następnie załamałam się, widząc rezultat owych obliczeń i na uspokojenie poszłam zrobić kakao, potykając się o próg kuchni.
Cholera jasna !
Do końca beznadziejnego, tragicznego, okropnego i totalnie nieudanego roku 2010, w którym to owa beznadziejność zaczęła się już parę godzin po północy, a później trwała niezmiennie wzmagając się średnio co miesiąc, moment kulminacyjny zaś osiągając w lipcu, do końca tego pieprzonego roku pozostało:
129 dni, 3096 godzin i 185760 minut, amen.
Czy Ty sobie przypadkiem nie wmawiasz? Że jak od początku roku coś nie wychodzi, to będzie tak do końca? Pierwszy stycznia to tylko umowna data.
OdpowiedzUsuńPolicz lepiej, ile dni zostało do Twojej ukochanej, tonącej w liściach i deszczu jesieni ;)
Oł szit. A jakie ma to znaczenie? Równie dobrze można liczyć dni do 6 października, 3 marca, 17 sierpnia. Daty nie mają żadnego wpływu na życie.
OdpowiedzUsuń