I po co liczyć dni do jesieni, skoro pogoda już iście jesienna ? Oczywiście wiem, że to taki przedsmak, że jeszcze zapewne wróci lato z tym swoim cholernym zbyt mocno grzejącym słońcem, ale przedsmaki jesieni mają swój niewątpliwy urok. Można na ten przykład ubrać się wreszcie w coś ciepłego, długiego, czarnego i faaaajnego, czyli sweter w którym wyglądam ponoć jak Batman, dorzucić do tego grubsze fioletowe rajtki wygrzebane z szafy, a całość doprawić wielgaachną chustą. I w tym właśnie stroju z wielkim parasolem w dłoni przespacerować się przez łąki nie martwiąc się o włosy (odkąd nie posiadam sprawnej prostownicy, a będzie już chyba z 4 miesiące, w ogóle rzadko myślę o stanie moich rudych kłaków) i totalnie świniąc różowe trampki. Można także zaparzyć herbatę jaśminową, świeżo zakupioną i ze zdziwieniem odkryć, że smakuje zupełnie inaczej niż rok temu, kiedy to ją odkryłam. Nie, żeby nie było czuć jaśminu itp., nie. Po prostu w mojej pamięci zachowało się, że jej smak był cudny, a aromat idealnie dopełniał jesienne wieczory.
A dziś ? Wypiłam i stwierdziłam : „No, rzeczywiście niezła.” Tyle. Ech, staję się coraz bardziej przyziemna. Chyba, że smak herbaty to stan ducha, a nie tylko informacja wysłana z kubków smakowych do mózgu... Whatever.
Jesień idzie, wakacje lada dzień się skończą, a ja spłakałam się na „Zaćmieniu” .
Czyli mimo wszystko, jest całkiem nieźle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz