29 września 2010

Powroty.

A jeśli jeszcze kiedykolwiek podziękujesz Bogu, za to, że szykuje Ci się intensywny czas, zastanów się dobrze, a później podejdź do ściany i walnij o nią głowa tak że trzy raz, albowiem powiadam Ci, że głupcem jesteś i głupcem zostaniesz.
Miał być intensywny tydzień, wyszło intensywnych 10 dni. Już koniec, już wracam, do codziennej rutyny, dzięki Bogu. Co za dużo to nie zdrowo. I tak jestem z siebie prawie dumna, a w moim przypadku owo ‘prawie’ to wiele. Co prawda czuję się teraz opuszczona i nieswoja, ale... czasem tak trzeba. Lepsze to niż... niż nic.
What-eva, jak to mówią.
Stęskniłam się już za szkołą, chorobowe, na którym nie można w spokoju się wychorować nie jest niczym fajnym. A jutro analiza leków, także będzie wesoło. Sam fakt, iż muszę założyć bały fartuch wprawia mnie w dobry humor- cóż, po prostu totalnie widzę się w tym zawodzie, co tu dużo mówić.
A na wszelką jesienną słotę nowe: Brodka (absolutnie genialna, cudowna i w ogóle nowe love), buty i ciepłe rękawiczki i można ruszać na podbój, jeśli nie jak Serena Nowego Jorku, to przynajmniej Chełma. 
Ahoj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz