Stoję pod tą sceną, patrzę z usmiechem i wyrazem oddania w oczach na niewysokiego człowieka w czarnych, dość wąskich spodniach i lateksowej ?, błyszczącej w każdym razie kurteczce i słucham na żywo dźwięków znanych mi do tej pory tylko z głośników. Zachowuję się jak hot nastolatka napalona na bodajże, nie wiem za czym to teraz nastolatki szaleją, no niech będzie, że na Feel („Angelika, on spojrzał w naszą stronę aaaaa!”), to straszne.
Ale stojąc pośród tego całego motłochu, mając obok siebie wręcz ogrom obcych ludzi, których tak nie cierpię i zachowując się, jak to zapewne niektórzy stwierdzą, jak idiotka, o dziwo czuję się szczęśliwa. Tak po prostu, zwyczajnie szczęśliwa. A ostatnio naprawdę nieczęsto się to zdarza.
Dlatego też uważam, że koncert był świetny, a Rogucki jest po prostu zajebisty (oj, lubimy to słowo), szczególnie w wąskich spodniach. Jeszcze bardziej pokochałam ten zespół.
Nawet pomimo tego, że nie zagrali „Leszka”.

No i cóż Ci będę pisać moje zdanie... Nie chcę, żebyś mnie znienawidziła, bo Twoje szczęście jest ważniejsze niż wypowiedzenie mojej opinii :P
OdpowiedzUsuńNie martw się, w tym tłumie mało kto zastanawiał się wtedy, czy wygląda na szalonego groupie albo wariata wymachującego głową. Z wyjątkiem moich rodziców;P
OdpowiedzUsuńLiczy się chwila, muzyka i słowa wykrzykiwane razem z wokalistą.
I tak nie dowiedziałyśmy się, jak całuje...
Dla Comy mozna zrobic z siebie wieeeelka idiotke...
OdpowiedzUsuń